Też dał radę i to naprawdę ładnie, mimo opon całkowicie nieterenowych. A dalej było już tylko ciekawiej. Podjazd po glinie, mokrej, lepkiej i grubej. Tu właśnie zaczął się prawdziwy offroad, czyli chodzenie i kombinowanie. Pchanie, podkładanie pod koła i mimo opon z bieżnikiem z błota wspięliśmy się na górę, a tam...
tylko ciekawiej, głębokie koleiny w błocie i wykroty. Brzmi nie najgorzej, jeśli masz rasową terenówkę, ale takim suvem to już wyzwanie. Jak się okazało zbyt duże. Prawdopodobnie, gdyby nie uparcie Krzyśka, tylko podejście techniczne, jak rozkopanie garbów itd., to byśmy może zajechali dalej, a tak zawiśliśmy na muldzie.
Lekko nie było, na szczęście mieliśmy high lift. Zaczepiony za koło wiszące w powietrzu pozwolił trochę podnieść auto, podsypaliśmy ziemi i gałęzi, by było na czym postawić auto. Ale gdyby to starczyło, byłoby za łatwo. Auto zawiesiło się prawie całym środkiem na górce pełnej kamieni, gliny i bóg jeden wie czego jeszcze. Nie zwlekając, chwyciłem za łopatę i kopałem, kopałem, kopałem i kopałem. Tak przez około 2 godziny! Nie wiem, jak tego dokonałem, ale udało się odkopać. Największe wyzwanie zaliczone, teraz pozostało wykonać odwrót tą samą drogą. Glina i błoto dalej dawały się we znaki, zwłaszcza, że bieżnik dawno zniknął gdzieś pod grubą warstwą lepkiej mazi.
Walka była zażarta, ale wygrana po naszej stronie. A podczas tego boju, gdy machałem zawzięcie łopatą, kilkanaście metrów w dół drogą, którą jechaliśmy, przeszedł sobie niedźwiedź.
Komentarze
Prześlij komentarz