Czy Wy też tak czasem macie,że robicie coś co was cholernie męczy, czasem niszczy psyche, a mimo to chcecie i wręcz musicie to robić? pewno tak.
Ja mam tak z fotografią czy kręceniem filmików przyrodniczych. I tak też dziś krótka opowieść z nierównej walki ze zmrokiem i stworami które maiły być a nie było :P
Pewnego wieczora przy kiełbasce z grilla tak z tatkiem gadamy to co jutro o 2 czy 3 idziemy na czatownie ? I padło na 3 wstajemy o tej diebelskiej porze, zaspany obudzony z fajnych snów nie wiem gdzie co jest no ale gdzieś spodnie wymacałem koszulkę itd. Do tego stopnia nieogarnięty byłem,że mimo tego,że zdjąłem piżamę i tak ją po chwili założyłem bo ciuchy popaprałem, no cóż tak już jest jak się wstaje tak wcześnie i szuka wszystkiego w namiocie po ciemku. Dobra już sru z tym, że się źle ubrałem czasu nie ma.
Szybko szpej foto w łapę i lecimy na czatownie, 3km drogi przez ciemny las przed nami zanim do niej dotrzemy. I tak idziemy idziemy,coś w krzakach mignęło ale co to nie wiadomo bo ciemno jak w dupsku, takie atrakcje dodatkowe nocnych łazęg po lesie. Jak już byliśmy blisko czatowni to wlazłem w taką pajęczynę,że amazońskie pająki mogłyby dostać kompleksów, a jej twórca nie był wcale jakiś malutki!! kuźwa on był na całą szerokość mojego obiektywu!!!! Nigdy tak aparatem nie machałem, a efekt tylko potęgowało czerwone światło czołówki. No ale na szczęście stwór spadł, ja odplatałem się z pajęczyny i po kilkudziesięciu metrach byliśmy już w czatowni gdzie szybkie rozstawienie szpeju i działamy.
Głównym celem były ptaki typu: czapla,żuraw,błotniak stawowy itd. i jak to z reguły bywa to co chcesz mieć nie zawsze się trafia. I tak też nierówna walka z czasem i zmęczeniem się rozpoczęła. Szarówka i jakieś ptaki ale mega mega daleko na jeziorze, na dobrą sprawę w lornetce nie było wiadomo co to jest poza tym,że jakiś ptak. Nic też nie było w zasięgu naszych obiektywów, a armatki mamy nie małe.
Siedzimy i czekamy,lornetka przy oczach a tu dupa nic nie ma. Brzuchy zaczynają wariować bo na głodnego poszliśmy, burczenie zaraz zacznie straszyć ptaki, bo to ryki a nie burknięcia się robią. Dobra poczekajmy z jedzeniem jeszcze trochę. I tak też dalej z aparatami w dłoni walczymy już nie tylko z brakiem stworów ale i ze zmęczeniem które napłynęło do tego stopnia,że przycinamy kilkunastosekundowe drzemki. A przyjemny poranny chłód nam nie pomaga w tej nierównej walce. No wszystko przeciwko nam jakby się sprzysięgło, jeszcze deszczu by brakowało.
Gdy już naprawdę jest ciężko postanawiamy odpalić CYBORG-FOOD (takie żarcie co się samo podgrzewa -recka już niedługo) całkiem dobre a przede wszystkim ciepłe co fajnie nas pobudziło. A jak już nam było dobrze to jeszcze lepiej się zrobiło- pojawił się kozioł z kozicą (sarny) Nie było łatwo ale kilka fotek im zrobiliśmy dość długo się pasły ale na złość odchodziły coraz dalej aż znikły, jeszcze trochę posiedzieliśmy licząc,że jakieś ptaki się pojawią no ale wredoty nie chciały współpracować więc koło 7 zwinęliśmy cały majdan i ruszyliśmy do naszych namiotów. Matka natura doceniła nasze starania i dała jeszcze jeden prezent w postaci saren w niedalekiej odległości, w lepszym świetle gdzie raz długo mogliśmy się im przyglądać a dwa zrobić fajne fotki :)
I tak za jakieś 3 kilometry ta nierówna walka została zakończona, było ciężko,nie było też wszystkiego co chcieliśmy a można powiedzieć,że nic z założeń się nie spełniło,ale to właśnie jest najpiękniejsze w tym co robimy,że nie wiadomo co nas spotka. Ta adrenalina daje siłę na wstanie o tej złej godzinie albo nawet na nieprzespanie całych nocy by zrobić jakieś fajne zdjęcie. Tak więc mimo wsio było warto stoczyć batalie z czasem,zmęczeniem, natura wygrała ale i doceniła wysiłki dając nam chociaż sarny ;)
A przy namiotach już po fotołowach -padliśmy zaraz po śniadaniu jak zabici.
A a ja tak wyglądałem - buszmen człek zmęczony ;)
I na sam koniec kilka fotek z innego dnia, z tej samej czatowni i to popołudniu!! I tym razem ptaków było pod dostatkiem - ale to zupełnie inna historia ;)
Ja mam tak z fotografią czy kręceniem filmików przyrodniczych. I tak też dziś krótka opowieść z nierównej walki ze zmrokiem i stworami które maiły być a nie było :P
Pewnego wieczora przy kiełbasce z grilla tak z tatkiem gadamy to co jutro o 2 czy 3 idziemy na czatownie ? I padło na 3 wstajemy o tej diebelskiej porze, zaspany obudzony z fajnych snów nie wiem gdzie co jest no ale gdzieś spodnie wymacałem koszulkę itd. Do tego stopnia nieogarnięty byłem,że mimo tego,że zdjąłem piżamę i tak ją po chwili założyłem bo ciuchy popaprałem, no cóż tak już jest jak się wstaje tak wcześnie i szuka wszystkiego w namiocie po ciemku. Dobra już sru z tym, że się źle ubrałem czasu nie ma.
Szybko szpej foto w łapę i lecimy na czatownie, 3km drogi przez ciemny las przed nami zanim do niej dotrzemy. I tak idziemy idziemy,coś w krzakach mignęło ale co to nie wiadomo bo ciemno jak w dupsku, takie atrakcje dodatkowe nocnych łazęg po lesie. Jak już byliśmy blisko czatowni to wlazłem w taką pajęczynę,że amazońskie pająki mogłyby dostać kompleksów, a jej twórca nie był wcale jakiś malutki!! kuźwa on był na całą szerokość mojego obiektywu!!!! Nigdy tak aparatem nie machałem, a efekt tylko potęgowało czerwone światło czołówki. No ale na szczęście stwór spadł, ja odplatałem się z pajęczyny i po kilkudziesięciu metrach byliśmy już w czatowni gdzie szybkie rozstawienie szpeju i działamy.
Głównym celem były ptaki typu: czapla,żuraw,błotniak stawowy itd. i jak to z reguły bywa to co chcesz mieć nie zawsze się trafia. I tak też nierówna walka z czasem i zmęczeniem się rozpoczęła. Szarówka i jakieś ptaki ale mega mega daleko na jeziorze, na dobrą sprawę w lornetce nie było wiadomo co to jest poza tym,że jakiś ptak. Nic też nie było w zasięgu naszych obiektywów, a armatki mamy nie małe.
Siedzimy i czekamy,lornetka przy oczach a tu dupa nic nie ma. Brzuchy zaczynają wariować bo na głodnego poszliśmy, burczenie zaraz zacznie straszyć ptaki, bo to ryki a nie burknięcia się robią. Dobra poczekajmy z jedzeniem jeszcze trochę. I tak też dalej z aparatami w dłoni walczymy już nie tylko z brakiem stworów ale i ze zmęczeniem które napłynęło do tego stopnia,że przycinamy kilkunastosekundowe drzemki. A przyjemny poranny chłód nam nie pomaga w tej nierównej walce. No wszystko przeciwko nam jakby się sprzysięgło, jeszcze deszczu by brakowało.
Gdy już naprawdę jest ciężko postanawiamy odpalić CYBORG-FOOD (takie żarcie co się samo podgrzewa -recka już niedługo) całkiem dobre a przede wszystkim ciepłe co fajnie nas pobudziło. A jak już nam było dobrze to jeszcze lepiej się zrobiło- pojawił się kozioł z kozicą (sarny) Nie było łatwo ale kilka fotek im zrobiliśmy dość długo się pasły ale na złość odchodziły coraz dalej aż znikły, jeszcze trochę posiedzieliśmy licząc,że jakieś ptaki się pojawią no ale wredoty nie chciały współpracować więc koło 7 zwinęliśmy cały majdan i ruszyliśmy do naszych namiotów. Matka natura doceniła nasze starania i dała jeszcze jeden prezent w postaci saren w niedalekiej odległości, w lepszym świetle gdzie raz długo mogliśmy się im przyglądać a dwa zrobić fajne fotki :)
I tak za jakieś 3 kilometry ta nierówna walka została zakończona, było ciężko,nie było też wszystkiego co chcieliśmy a można powiedzieć,że nic z założeń się nie spełniło,ale to właśnie jest najpiękniejsze w tym co robimy,że nie wiadomo co nas spotka. Ta adrenalina daje siłę na wstanie o tej złej godzinie albo nawet na nieprzespanie całych nocy by zrobić jakieś fajne zdjęcie. Tak więc mimo wsio było warto stoczyć batalie z czasem,zmęczeniem, natura wygrała ale i doceniła wysiłki dając nam chociaż sarny ;)
A przy namiotach już po fotołowach -padliśmy zaraz po śniadaniu jak zabici.
A a ja tak wyglądałem - buszmen człek zmęczony ;)
I na sam koniec kilka fotek z innego dnia, z tej samej czatowni i to popołudniu!! I tym razem ptaków było pod dostatkiem - ale to zupełnie inna historia ;)
Komentarze
Prześlij komentarz