Golden Circle, obowiązkowy cel wyjazdu na Islandię! I właśnie nim zaczynamy kolejny dzień...
Poranek rześki, ale już bez gorącej kąpieli, pierwsza atrakcja jest oddalona spory kawałek od nas. Po drodze tankowanie na stacji samoobsługowej. Nie jest to takie łatwe na początku, ale jak już się rozgryzie to idzie lekko. W mżawce docieramy do Deildartunguhver - gorących źródeł, bardzo gorących, bo mają aż 100*C! Można dojechać dosłownie pod źródła tryskające parą i wrzącą wodą. Miejsce ciekawe i walące siarą.
Mały, ale fajnie przygotowany obszar godny odwiedzenia. Wracamy na główną drogę, by po chwili zjechać na boczną, nieco gorszą, szutrową drogę. Taki tam mały skrót. Bardzo malowniczy i trochę wymagający dla osiełka i kierowcy. Ale zgodnie z przepisami 80 km/h nie przekroczyliśmy, a na jednym podjeździe musiałem w połowie się zatrzymać i ruszyć. Do dziś twierdzę, że była to jedna z fajniejszych dróg, jaką jechaliśmy.
Po kilkudziesięciu kilometrach przygody i zabawy wracamy na asfalt i docieramy na parking, gdzie zaczyna się szlak na Glymur. Bardzo wysoki wodospad, z ciężkim szlakiem. Mimo tego na parkingu i ścieżce tłok. Z początku lekki i łatwy zamienia się w bardziej kamienisty i stromy, do tego mniej więcej w jego połowie przechodzi się przez rzekę po kłodzie. Niezły test na równowagę. Za kłodą jest tylko ciężej, stromo, bardzo stromo, do tego gorąco. Wdrapaliśmy się w miejsce, gdzie było widać całkiem ładnie wodospad. Szlak wiódł jeszcze kawałek dalej, ale my zawróciliśmy, by zwiedzać dalej.
Przyszedł czas na jedno z najważniejszych miejsc dla Islandczyków, miejsce cenne przyrodniczo, ale i kulturowo oraz historycznie. Ich dawny parlament. Co więcej najstarszy parlament na świecie! Nazywany Althing, co tłumacząc oznacza wszytko lub zgromadzenie ogólne. Pierwszy raz odbyło się w 930 roku i tak nieprzerwanie do niedawna debatowano tam raz w roku, w czerwcu. Thingvellir (miejsce zlokalizowania parlamentu) jest parkiem narodowym od 1929 roku, został wtedy opisany: Chronione narodowe sanktuarium, przeznaczone dla wszystkich Islandczyków, do wiecznego posiadania przez naród islandzki pod ochroną islandzkiego parlamentu, którego nigdy nie można sprzedać ani zaczarować. Te słowa jasno pokazują jak cenne i ważne jest dla nich miejsce na styku płyt tektonicznych. Ścieżka między płytami jest przygotowana tak, że każdy nawet na wózku może je odwiedzić. Sporo ludzi, wstęp do parku jest darmowy, jednak parking płatny około 30-40 zł. Odwiedzając Islandię, nie sposób nie odwiedzić ich parlamentu, kluczowej atrakcji golden circle.
Po parlamencie przyszedł czas na kolejny dowód na aktywność tego miejsca. Pole gejzerów. Miejsce Geysir, gdzie był taki jeden strzelający wodą w górę otwór, który dał nazwę wszystkim gejzerom na świecie. Miejsce super! Pole dymiących mchów, kałuż, niektóre bulgotały. W centrum dwa duże "oczka wodne". Jedno to właśnie ten największy ojciec wszystkich gejzerów, aktualnie nieaktywny (ostatni raz pryknął w 2005 roku), na szczęście obok jest nieco mniejszy Strokur, który wystrzeliwuje regularnie co kilka, kilkanaście minut. Mega wrażenie, ale warto najpierw z większej odległości zaobserwować jak opada woda, bo łatwo się zmoczyć i zniszczyć sprzęt foto ;) Niestety pogoda w kratkę nie zapewniła zbyt ładnych kadrów, ale co zobaczyliśmy to zobaczyliśmy.
Spektakularny gejzer wysoko ustawił poprzeczkę dla kolejnych atrakcji, ale szybko został zbity. Kolejny islandzki cud natury przygniata swoją potęgą. Gullfoss, wielki wodospad ryczący i toczący masy wody. Składa się z dwóch kaskad, pierwsza ma 11 m, druga, położona niżej ma 20 m i wpada do wąskiego i głębokiego na 70 metrów wąwozu. Średnia toczonej wody to 109m3/s, ale gdy popada potrafi przelać przez siebie 2000m3/s!!!!
Na szlaku sporo ludzi, ale pogoda przegania (troszkę pada, troszkę wieje, ale źle nie jest). Ciekawostką jest, że wodospad leżał na terenie farmy, dopiero od 1940 roku jest w rękach państwa. Kiedyś pewien Anglik chciał zbudować elektrownię na rzece przy wodospadzie, zapytany o to, czy sprzeda mu teren, właściciel powiedział NIE SPRZEDAM PRZYJACIELA. Słowa te przeszły do islandzkiej historii. Niestety kolejny właściciel zgodził się wynająć teren, a umowa zawierała lukę prawną umożliwiającą realizację niecnych planów Anglika. Córka farmera Sigridur Tomasdottir postanowiła wywalczyć sprawiedliwość. Za własne pieniądze wynajęła prawnika, na rozprawy musiała chodzić pieszo do oddalonego o 100 km Rejkiawiku! Była tak zdesperowana, że groziła, iż skoczy z wodospadu. Pokazuje to idealnie jak ważna dla Islandczyków jest przyroda. W 1929 roku udało się wygrać proces. Od tego czasu nie dość, że jest niezwykle poważana, to została okrzyknięta pierwszą działaczką ekologiczną Islandii (myślę, że też jedną z pierwszych na świecie). Co więcej jej prawnik w 1944 roku został prezydentem Islandii. Od 1979 roku jest to park narodowy.
Pogoda specjalnie nie dopisała pod kątem zdjęć, ale widok i tak był niesamowity!
Już niedługo kolejna część relacji, tym razem z południa ;)
Poranek rześki, ale już bez gorącej kąpieli, pierwsza atrakcja jest oddalona spory kawałek od nas. Po drodze tankowanie na stacji samoobsługowej. Nie jest to takie łatwe na początku, ale jak już się rozgryzie to idzie lekko. W mżawce docieramy do Deildartunguhver - gorących źródeł, bardzo gorących, bo mają aż 100*C! Można dojechać dosłownie pod źródła tryskające parą i wrzącą wodą. Miejsce ciekawe i walące siarą.
Mały, ale fajnie przygotowany obszar godny odwiedzenia. Wracamy na główną drogę, by po chwili zjechać na boczną, nieco gorszą, szutrową drogę. Taki tam mały skrót. Bardzo malowniczy i trochę wymagający dla osiełka i kierowcy. Ale zgodnie z przepisami 80 km/h nie przekroczyliśmy, a na jednym podjeździe musiałem w połowie się zatrzymać i ruszyć. Do dziś twierdzę, że była to jedna z fajniejszych dróg, jaką jechaliśmy.
Po kilkudziesięciu kilometrach przygody i zabawy wracamy na asfalt i docieramy na parking, gdzie zaczyna się szlak na Glymur. Bardzo wysoki wodospad, z ciężkim szlakiem. Mimo tego na parkingu i ścieżce tłok. Z początku lekki i łatwy zamienia się w bardziej kamienisty i stromy, do tego mniej więcej w jego połowie przechodzi się przez rzekę po kłodzie. Niezły test na równowagę. Za kłodą jest tylko ciężej, stromo, bardzo stromo, do tego gorąco. Wdrapaliśmy się w miejsce, gdzie było widać całkiem ładnie wodospad. Szlak wiódł jeszcze kawałek dalej, ale my zawróciliśmy, by zwiedzać dalej.
Przyszedł czas na jedno z najważniejszych miejsc dla Islandczyków, miejsce cenne przyrodniczo, ale i kulturowo oraz historycznie. Ich dawny parlament. Co więcej najstarszy parlament na świecie! Nazywany Althing, co tłumacząc oznacza wszytko lub zgromadzenie ogólne. Pierwszy raz odbyło się w 930 roku i tak nieprzerwanie do niedawna debatowano tam raz w roku, w czerwcu. Thingvellir (miejsce zlokalizowania parlamentu) jest parkiem narodowym od 1929 roku, został wtedy opisany: Chronione narodowe sanktuarium, przeznaczone dla wszystkich Islandczyków, do wiecznego posiadania przez naród islandzki pod ochroną islandzkiego parlamentu, którego nigdy nie można sprzedać ani zaczarować. Te słowa jasno pokazują jak cenne i ważne jest dla nich miejsce na styku płyt tektonicznych. Ścieżka między płytami jest przygotowana tak, że każdy nawet na wózku może je odwiedzić. Sporo ludzi, wstęp do parku jest darmowy, jednak parking płatny około 30-40 zł. Odwiedzając Islandię, nie sposób nie odwiedzić ich parlamentu, kluczowej atrakcji golden circle.
Po parlamencie przyszedł czas na kolejny dowód na aktywność tego miejsca. Pole gejzerów. Miejsce Geysir, gdzie był taki jeden strzelający wodą w górę otwór, który dał nazwę wszystkim gejzerom na świecie. Miejsce super! Pole dymiących mchów, kałuż, niektóre bulgotały. W centrum dwa duże "oczka wodne". Jedno to właśnie ten największy ojciec wszystkich gejzerów, aktualnie nieaktywny (ostatni raz pryknął w 2005 roku), na szczęście obok jest nieco mniejszy Strokur, który wystrzeliwuje regularnie co kilka, kilkanaście minut. Mega wrażenie, ale warto najpierw z większej odległości zaobserwować jak opada woda, bo łatwo się zmoczyć i zniszczyć sprzęt foto ;) Niestety pogoda w kratkę nie zapewniła zbyt ładnych kadrów, ale co zobaczyliśmy to zobaczyliśmy.
Spektakularny gejzer wysoko ustawił poprzeczkę dla kolejnych atrakcji, ale szybko został zbity. Kolejny islandzki cud natury przygniata swoją potęgą. Gullfoss, wielki wodospad ryczący i toczący masy wody. Składa się z dwóch kaskad, pierwsza ma 11 m, druga, położona niżej ma 20 m i wpada do wąskiego i głębokiego na 70 metrów wąwozu. Średnia toczonej wody to 109m3/s, ale gdy popada potrafi przelać przez siebie 2000m3/s!!!!
Na szlaku sporo ludzi, ale pogoda przegania (troszkę pada, troszkę wieje, ale źle nie jest). Ciekawostką jest, że wodospad leżał na terenie farmy, dopiero od 1940 roku jest w rękach państwa. Kiedyś pewien Anglik chciał zbudować elektrownię na rzece przy wodospadzie, zapytany o to, czy sprzeda mu teren, właściciel powiedział NIE SPRZEDAM PRZYJACIELA. Słowa te przeszły do islandzkiej historii. Niestety kolejny właściciel zgodził się wynająć teren, a umowa zawierała lukę prawną umożliwiającą realizację niecnych planów Anglika. Córka farmera Sigridur Tomasdottir postanowiła wywalczyć sprawiedliwość. Za własne pieniądze wynajęła prawnika, na rozprawy musiała chodzić pieszo do oddalonego o 100 km Rejkiawiku! Była tak zdesperowana, że groziła, iż skoczy z wodospadu. Pokazuje to idealnie jak ważna dla Islandczyków jest przyroda. W 1929 roku udało się wygrać proces. Od tego czasu nie dość, że jest niezwykle poważana, to została okrzyknięta pierwszą działaczką ekologiczną Islandii (myślę, że też jedną z pierwszych na świecie). Co więcej jej prawnik w 1944 roku został prezydentem Islandii. Od 1979 roku jest to park narodowy.
Pogoda specjalnie nie dopisała pod kątem zdjęć, ale widok i tak był niesamowity!
Już niedługo kolejna część relacji, tym razem z południa ;)
Komentarze
Prześlij komentarz