Ostatnio wiele moich/naszych biwaków to prawie stacjonarne wypady do lasu, lub wędrówka na lekko, powrót do auta i nocka gdzieś na polu biwakowych, czy w okolicy auta. Tym razem postanowiłem by trochę rozruszać to covidowe dupsko i wziąć tobół ze wszystkim i połazić. W sobotę trochę przed południem meldujemy się z Maksem i Czarkiem na parkingu leśnym. Chwila relaksu przy aucie, szybkie piwo i w drogę. Naszym celem jest jezioro Solecko. Jedno z większych w okolicy i częściowo objęte pilotażem zezwalającym na biwakowanie na dziko.
Wędrówka przez wiosenny las jest jak zawsze mega, ptaki, intensywna zieleń i przyjemna pogoda. Nawet przelotne opady nam nie przeszkadzają. Szczęście dopisało bo gdy z opadu zrobiła się ulewa akurat mieliśmy wiaty pod nosem. Podczas wędrówki zadzwonił do mnie Łukasz żebyśmy doszli na pole biwakowe na końcu jeziora, bo on tam podjedzie z rodzinką. W sumie nie najgorszy pomysł więc tam się udaliśmy.
Na miejscu ekipa już prawie rozwieszona, my zrzucamy plecaki. Czarek z Maksem rozkładają się z biwakiem, a ja razem z Łukaszem jadę po auto, by rano już nigdzie nie łazić.
Na szczęście 10 km autem jest szybsze niż pieszo ;) Rozwieszam hamak i zaczynamy kolacje. Jedzenie, piwo i zdjęcia, tak mija nam wieczór.
Noc była ciepła, a poranek jeszcze cieplejszy. Słońce skutecznie wcześniej niż bym chciał wyrzuciło mnie z objęć puchowego śpiwora. Śniadanie, rozmowy, powolne zwijanie gratów i koniec biwaku.
Z pewnością kiedyś obejdziemy je dookoła :D
Komentarze
Prześlij komentarz