Są takie rzeczy, które warto zrobić, ale nie ma na nie czasu albo chcemy je zrobić, ale szkoda nam całego wolnego na jedną rzecz. Postanowiliśmy ruszyć długo już planowanym szlakiem, ale podzielić go na dwa albo i trzy etapy. Szlak zielony ze Szklarskiej Poręby do Wałbrzycha albo jak kto woli odwrotnie to dość krótki szlak długodystansowy. Jego łączna długość to 111 km. Postanowiliśmy go podzielić na kilka weekendowych etapów, by odpocząć i przejść go na luzie. Na pierwszy etap padł odcinek przez Sudety Wałbrzyskie. Trasa niezbyt ciekawa, szlak zaczynający się na dworcu w Wałbrzychu w większości wiedzie drogami aż do schroniska Andrzejówka. Nam niestety pogoda pierwszego dnia nie dopisała. Mimo że wyjazd był w połowie stycznia, to po wyjściu z pociągu złapał nas deszcz, po drodze na zmianę mieliśmy ulewę, deszcz, ulewę, gradobicie, na śnieżycy kończąc.
Wadą zielonego szlaku, a właściwie jego początkowego odcinka jest większość trasy biegnącej drogami, w dobrą pogodę to tylko mały minus. Ale deszcz, śnieg i mijające tiry chlapiące całym syfem z asfaltu na nas nie pomagały. Cali zmarznięci i mokrzy weszliśmy do Andrzejówki i wypiliśmy pyszną herbatę, w planach był biwak, ale niska temperatura plus totalne przemoknięcie nie dawały złudzeń, że rozsądniej będzie zrobić nocleg w schronisku. Zostawiliśmy graty w Andrzejówce i przy zachodzie słońca i rozpogodzeniu ruszyliśmy na mały spacer po okolicy. Kiedyś musimy tu wrócić, połazić i dokładniej zwiedzić te tereny. Rano pogoda była wymarzona, bajkowa zima i w takiej pięknej aurze ruszyliśmy dalej zielonym. Co rusz mieliśmy okazję podziwiać naprawdę krajobrazy, słońce i w miarę ciepło tylko poprawiały podbity dnia poprzedniego humor. To co jest pewne idąc tym szlakiem w okresie zimowym, trzeba mieć raczki, bez nich wiele podejść będzie niezwykle trudnych i mało przyjemnych. Momentami mieliśmy szlak, który był zamarzniętą rzeczką!
Drugi dzień między Andrzejówką a Boguszowem-Gorcami jest dużo przyjemniejszy, tylko fragmenty idą drogami, większość trasy wiedzie górami i to, co nas zaskoczyło, naprawdę stromymi.
Cały szlak jest dobrze oznakowany, często widać zielony ślad na białym tle na murkach, kamieniach, drzewach itd. Jedynie w pewnym momencie w okolicy Dzikowca idzie zgubić szlak. Ledwo widoczny symbol mówi o tym, że trzeba odbić ostro w prawo. Bardzo ostro i bardzo stromo. Mimo że podejście nie było lekkie, to fajnie się szło. Zdobywając Dzikowiec, resztę trasy mieliśmy już w dół. Po kilku godzinach dotarliśmy na dworzec i... pierwszy etap za nami. W Rudawy wrócimy, kiedy się zrobi cieplej i ładniej ;)
Komentarze
Prześlij komentarz