Sylwester to idealny moment by wyskoczyć w góry, tym razem spędziliśmy zakończenie roku w nowym miejscu, mianowicie padło na Góry Sowie. Góry ciekawe i piękne mimo swojej malutkiej powierzchni. To właśnie tu hitlerowcy budowali swoje podziemne miasta, ukrywali skarby itd..
Szybko i sprawnie dojechaliśmy do rzeczki, gdzie prosto z parkingu w zimowej aurze ruszyliśmy w teren. Swoją drogą musieliśmy przejechać prawie 300 km by zobaczyć śnieg :P
Wędrujemy śmiało w śniegu i szybko Sowie nas zaskakują, mianowicie są cholernie strome, co chwila podejście i co gorsza większość, by nie powiedzieć wszystkie nachylone fragmenty szlaku są wyślizgane przez sanki, do tego stopnia, że ciężko ustać o marszu nie mówiąc. Góry Sowie to chyba mekka dzieci i dorosłych na sankach, jabłuszkach, hulajnogach z płozami itd. :P
Podziwiając piękne widoki, docieramy do schroniska Zygmuntówka, mały ładny obiekt położony w malowniczym miejscu i co najważniejsze prowadzony z pasją! Można tu poczuć klimat prawdziwego schroniska, który coraz ciężej odnaleźć w naszych górach. I wielki plus za flagę Powstania Wielkopolskiego przy wejściu! Jak się później okazało prowadzący są z naszego fyrtla (rejonu). W schronisku herbatka, lokalne piwo i ruszamy dalej w trasę. Kolejnym punktem na naszej trasie była Kalenica. Wieża widokowa daje możliwość podziwiania pięknej panoramy, chociaż sama wieża nie zachęca do wchodzenia, wygląda jak z apokaliptycznego świata, jakby miała się zaraz rozwalić :P
Po zrobieniu kilku zdjęć schodzimy nieco w dół, pogoda zaczęła się pogarszać, silny wiatr, w porywach powyżej 80 km/h , co zmusiło nas do szybkiego i awaryjnego rozbicia namiotu. Ultralekkie namioty mają tę wadę, że postawienie ich na silnym wietrze nie jest ani lekkie a tym bardziej przyjemne. Nocka minęła lekko, wiatr się uspokoił a poranek przywitał nas mgłą bądź chmurami.
Pierwszy cel ostatniego dnia 2019 roku to śniadanie w Zygmuntówce, trzeba przyznać, że było pyszne ale nietypowe, ogórkowa na śniadanie brzmi dziwnie ale wchodzi nad wyraz dobrze. Dalej na spokojnie bez pośpiechu ruszamy w stronę Wielkiej Sowy. Pogoda piękna, ale wietrzna, docieramy na sowę, troszkę grzejemy się przy ognisku i po pewnym czasie rozbijamy namiot, nie jesteśmy sami, gdyż obok nas rozbił się Damian z synem (świetne chłopaki), kawałek dalej były jeszcze dwa namioty.
Koło 21 zaczęło się robić tłoczno i sowa była wypełniona po brzegi, multum ludzi, którzy z czasem mniej lub bardziej tracili kontakt ze światem :P Ogólnie był zakaz fajerwerków, ale niestety znaleźli się idioci, którzy musieli puścić syf w powietrze i las, straszyć zwierzęta, szok, że leśnicy którzy byli na imprezie nie zareagowali :(
Po północy zaczął robić się luz i poszliśmy spać, w nocy temperatura spadła grubo poniżej -10*C stawiam na jakieś -15*C. Przestało być miło ale jakoś się udało wyspać ;)
Poranek był piękny, słońce, cieplutko i milutko. Szybkie śniadanko przy ognisku i schodzimy do Rzeczki. Po drodze chcieliśmy wejść do schroniska Sowa, zobaczyć jak wygląda, może napić się herbaty. Ale zaraz za drzwiami ktoś z obsługi przywitał nas słowami: Zamknięte, nikogo nie obsługujemy, do widzenia. Szczerze, to nie powinni nazywać się schroniskiem tylko kiepskim pensjonatem, ale jak później sprawdziliśmy to nie tylko nas tak "miło" przyjęto. Zdecydowanie odradzamy korzystanie z tego obiektu.
Zejście szybkie ale i ciężkie z racji wszechobecnego lodu i wyślizganego śniegu. Żałowaliśmy, że nie zabraliśmy ze sobą raczków. Po +/- godzinie docieramy do auta i tak kończy się nasza pierwsza styczność z Górami Sowimi, ale na pewno nie ostatnia. Co ciekawe kilka kilometrów od parkingu była już pełna wiosna, słońce, ciepło i zero śniegu.
Szybko i sprawnie dojechaliśmy do rzeczki, gdzie prosto z parkingu w zimowej aurze ruszyliśmy w teren. Swoją drogą musieliśmy przejechać prawie 300 km by zobaczyć śnieg :P
Wędrujemy śmiało w śniegu i szybko Sowie nas zaskakują, mianowicie są cholernie strome, co chwila podejście i co gorsza większość, by nie powiedzieć wszystkie nachylone fragmenty szlaku są wyślizgane przez sanki, do tego stopnia, że ciężko ustać o marszu nie mówiąc. Góry Sowie to chyba mekka dzieci i dorosłych na sankach, jabłuszkach, hulajnogach z płozami itd. :P
Podziwiając piękne widoki, docieramy do schroniska Zygmuntówka, mały ładny obiekt położony w malowniczym miejscu i co najważniejsze prowadzony z pasją! Można tu poczuć klimat prawdziwego schroniska, który coraz ciężej odnaleźć w naszych górach. I wielki plus za flagę Powstania Wielkopolskiego przy wejściu! Jak się później okazało prowadzący są z naszego fyrtla (rejonu). W schronisku herbatka, lokalne piwo i ruszamy dalej w trasę. Kolejnym punktem na naszej trasie była Kalenica. Wieża widokowa daje możliwość podziwiania pięknej panoramy, chociaż sama wieża nie zachęca do wchodzenia, wygląda jak z apokaliptycznego świata, jakby miała się zaraz rozwalić :P
Po zrobieniu kilku zdjęć schodzimy nieco w dół, pogoda zaczęła się pogarszać, silny wiatr, w porywach powyżej 80 km/h , co zmusiło nas do szybkiego i awaryjnego rozbicia namiotu. Ultralekkie namioty mają tę wadę, że postawienie ich na silnym wietrze nie jest ani lekkie a tym bardziej przyjemne. Nocka minęła lekko, wiatr się uspokoił a poranek przywitał nas mgłą bądź chmurami.
Pierwszy cel ostatniego dnia 2019 roku to śniadanie w Zygmuntówce, trzeba przyznać, że było pyszne ale nietypowe, ogórkowa na śniadanie brzmi dziwnie ale wchodzi nad wyraz dobrze. Dalej na spokojnie bez pośpiechu ruszamy w stronę Wielkiej Sowy. Pogoda piękna, ale wietrzna, docieramy na sowę, troszkę grzejemy się przy ognisku i po pewnym czasie rozbijamy namiot, nie jesteśmy sami, gdyż obok nas rozbił się Damian z synem (świetne chłopaki), kawałek dalej były jeszcze dwa namioty.
Koło 21 zaczęło się robić tłoczno i sowa była wypełniona po brzegi, multum ludzi, którzy z czasem mniej lub bardziej tracili kontakt ze światem :P Ogólnie był zakaz fajerwerków, ale niestety znaleźli się idioci, którzy musieli puścić syf w powietrze i las, straszyć zwierzęta, szok, że leśnicy którzy byli na imprezie nie zareagowali :(
Po północy zaczął robić się luz i poszliśmy spać, w nocy temperatura spadła grubo poniżej -10*C stawiam na jakieś -15*C. Przestało być miło ale jakoś się udało wyspać ;)
Poranek był piękny, słońce, cieplutko i milutko. Szybkie śniadanko przy ognisku i schodzimy do Rzeczki. Po drodze chcieliśmy wejść do schroniska Sowa, zobaczyć jak wygląda, może napić się herbaty. Ale zaraz za drzwiami ktoś z obsługi przywitał nas słowami: Zamknięte, nikogo nie obsługujemy, do widzenia. Szczerze, to nie powinni nazywać się schroniskiem tylko kiepskim pensjonatem, ale jak później sprawdziliśmy to nie tylko nas tak "miło" przyjęto. Zdecydowanie odradzamy korzystanie z tego obiektu.
Zejście szybkie ale i ciężkie z racji wszechobecnego lodu i wyślizganego śniegu. Żałowaliśmy, że nie zabraliśmy ze sobą raczków. Po +/- godzinie docieramy do auta i tak kończy się nasza pierwsza styczność z Górami Sowimi, ale na pewno nie ostatnia. Co ciekawe kilka kilometrów od parkingu była już pełna wiosna, słońce, ciepło i zero śniegu.
Komentarze
Prześlij komentarz