Była Transfogaraska, to nic w tym dziwnego, że kolejnego dnia padło na Transalpinę, drogę niby trochę brzydszą. Dla nas równie piękną, ale nie można ich do końca porównywać. Mimo że w uproszczeniu to faktycznie po prostu kręte drogi z górskimi widokami, to są całkiem inne. Pejzaże, jakie się rozpościerają, zapierają dech w piersiach, ale mają całkiem inny charakter.
Transalpina, czyli droga krajowa 67C to najwyżej położona droga w Europie, jej długość to 148 km. Z początku lasy, zapory, zakręty i czasem niedźwiedzie, ale im wyżej wjedziemy, tym jest piękniej.
Nie dość, że jest to najwyższa droga Rumunii, to też najprawdopodobniej najstarsza trasa wiodąca przez Karpaty. By poznać jej początki, trzeba się cofnąć aż do czasów Legionów Rzymskich, czyli +/- I wieku naszej ery. To właśnie tędy szły karawany i wojska, jednak nie cieszyła się zbytnią popularnością z racji niezwykle trudnego terenu i warunków, gdzie przeprawa objuczonymi końmi nie należała do najmilszych. Ówczesną drogą przemieszczali się głównie pasterze wraz ze swoimi licznymi stadami owiec. Stan ten nie zmieniał się aż do I wojny światowej, a właściwie to przed jej wybuchem Niemcy postanowili przystosować drogę dla nowoczesnych środków transportu, był to strategiczny punkt do przerzucania wojsk itd. Coś Niemcom się udało, jednak wojna uniemożliwiła dokończenie prac. W okresie międzywojennym król Rumunii postanowił kontynuować prace nad drogą. Miała służyć do transportu wojsk i przede wszystkim ułatwić dojazd władcy do jego myśliwskiej rezydencji. Dlatego Transalpina była nazywana drogą królewską. Po kolejnej wojnie droga popadała w niepamięć, nikt o nią nie dbał, była często rozkradana, a jej stan był coraz gorszy. W latach 2000 zaczęto ją przywracać do użytku i świetności. Położono na całości asfalt, w najniebezpieczniejszych miejscach zamontowano barierki. I tak od 2012 roku droga jest w stanie nienagannym.
Po wyjechaniu nad strefę lasu naszym oczom ukazują się przepiękne widoki, co zakręt jest piękniej. Dobrze, że nie musiałem prowadzić i mogłem skanować całe otoczenie i robić zdjęcia. Co jakiś kawałek na poboczu są zatoczki, gdzie ze spokojem można stanąć na dłuższy postój.
Po niezliczonej liczbie zakrętów docieramy na przełęcz, gdzie jest duży parking, stragany z cepelią i lokalnymi przysmakami, widoki (o ile nie ma chmur) i pasterze. O spotkaniu z nimi, a zwłaszcza z jednym z nich ostatnio pisałem i opowiadałem w filmie (YT).
Mimo wielu pięknych miejsc, spotkań z ludźmi i naturą, najlepsza dla mnie była właśnie Transalpina. Naprawdę powinna być punktem obowiązkowym. Mimo że jest to flagowa atrakcja Rumunii, to ilość turystów jest zdecydowanie mniejsza niż na Transfogaraskiej.
Skoro warto, to kiedy najlepiej tam pojechać? Z racji sporej wysokości (powyżej 2000 m n.p.m) jest tam zawsze chłodno, śnieg w mniejszych lub większych płatach zalega przez cały rok. Jego większa ilość nierzadko znika dopiero w czerwcu. Na jesień, w okolicach listopada, trasa jest zamykana z powodu dużej pokrywy śnieżnej. Dlatego najlepiej zaplanować wycieczkę na wakacyjne miesiące, gdy pogoda jest pewniejsza, a warunki całkiem przyjemne. Trzeba też pamiętać, by wybierając się na te zakręty, nawet latem mieć ze sobą jakieś cieplejsze ciuchy i być przygotowanym na postoje w celu schłodzenia silnika. Dla niejednego auta ten podjazd jest dość męczący.
Bezapelacyjnie Transalpina najbardziej zapadła nam w pamięć, nie tylko widokami, ale też spotkaniem z pasterzami, przestrzenią i dała mi sporo do myślenia, jeśli chodzi o moje fotograficzne zdolności i plany.
Z przełęczy udaliśmy się do Hunedoary. W miarę szybki przelot sporej odległości, zwiedzanie zamku. Zamek naprawdę ładny, twierdza świetnie zachowana i rewitalizowana. Według nas nie jest to jakiś mus do odwiedzenia. Jest ok, nie jest to taka tragedia jak Bran, ale raczej nie zachęcałbym do jego odwiedzenia. To co było najfajniejsze w tym zamku, to wystawa zdjęć rumuńskich fotografów przyrody.
Po zwiedzeniu zamku ruszyliśmy dalej. Nasza rumuńska przygoda coraz szybciej zbliżała się do końca. Ostatni biwak spędziliśmy na fantastycznym polu biwakowym z ciepłą wodą, prysznicami, kibelkami na poziomie, nawet pralkami. A w wiacie była kuchnia, stoły i nawet telewizor z rumuńskim National Geographic. Camping La Danut w Garda de Sus to idealne miejsce na wypad do jaskini lodowej. Ale o niej w kolejnym poście ;)
Komentarze
Prześlij komentarz