Co powiecie na wypad w góry w majówkę? Prognoza pogody,że trochę deszczu w pierwszy dzień a potem słońce jakieś +15*C a w nocy najzimniej +1*C. Oczywiście jak to zwykle bywa było jeszcze inaczej . Z początku fakt prognoza się sprawdza deszcz ale wraz z upływem czasu deszcz gęstnieje zmienia się w grad a na końcu w śnieg- jedno co się meteorologom udało to to,że przewidzieli,że koło 12 przestanie padać i tak też się stało. No ale gdyby tego było mało to w nocy jak już pisałem miało być ciepło (wiem wiem dla wielu +1*C to mróz nie z tej ziemi) ale nam przywaliło -10*C czujecie ten przeskok z plus 20*C do -10 i tak przez 3 dni z rzędu, do tego z początku marsz w deszczu śniegu i gradzie ? No właśnie tak wyglądała ta majóweczka czyli z czystym sumieniem można powiedzieć,że ekstremalnie. I tak właśnie spędzałem ten długi weekend z ojcem i kolegą i jego żoną z BLACK FOXa.
No ale zacznijmy od początku szybka akcja na fb z pytaniem do Patola jedziesz w góry ? Krótka piłka i odpowiedź twierdząca- i że jedzie z żoną. Tak też jakoś koło 1 w nocy w piątek ruszyliśmy w góry a jakie ? no jak zawsze IZERY !!!!!
W Świeradowie byliśmy jakoś po 5 rano a już o 6 byliśmy w trasie. Z początku trochę kropiło ale jakiegoś extremu nie było no ale tak posuwając się w górę niebieskim szlakiem raz padało mocniej raz mniej ale i tak to nie był problem w obliczu cholernego podejścia (kto był w izerach ten wie) gdy już weszliśmy na względnie płaski teren zaczęło padać trochę mocniej ale jeszcze dało się to przeżyć. Jednak gdy doszliśmy do tzw. zielonej budki i tam krótki postój i ubranie się bo od tego momentu to padało naprawdę zacnie. Wszyscy jakieś stricte wodoodporne ciuchy zakładają a ja co ? PINEWOOD impregnat jeszcze trzyma a i tak nie przecieknę za szybko szybko a przynajmniej się nie zapocę. I tak po postoju ruszyliśmy dalej w szlakiem w kierunku chatki Tomaszka gdzie pomieszkuje nasz ziomek Zbychu ale tym razem akurat Go nie było. I podczas tego marszu deszcz był całkiem całkiem ale dopiero po kolejnym postoju i przejściu kilkuset metrów zaczęła się prawdziwa apokalipsa. Prawie,że ściana wody błocko potem grad i śnieg - fakt,że wszystko błyskawicznie topniało ale cholera to był maj i mimo,że góry to i tak mnie te warunki zdziwiły. Fakt,że większość surfifalowcuf ;) tym momencie by zrezygnowali i poszła do schroniska ale nie my. I tak zeszliśmy z drogi i dalej na przełaj wzdłuż rzeczki przedzieramy się przez krzaki w deszczu przechodzimy przez ileś mniejszych czy większych strumieni. Przeszliśmy koło super ambony którą jakiś " inteligent" zniszczył a właściwie to spalił. Ale tam znalazłem kubek a chwile wcześniej jeden raczek i dętkę rowerową. Oczywiście jak przystało na prawdziwego survivalowca wziąłem to wszystko ze sobą. Prąc tak naprzód deszcz trochę zelżał a na planowane miejsce obozu doszliśmy - cholernie wcześnie bo już koło 12 - i tam już praktycznie nie padało rozbiliśmy obóz Black Fox namiot a ja z Ojcem hamaki. Poszliśmy zebrać trochę opału by się ogrzać i wysuszyć bo nie powiem temperatura może i się troszku podniosła ale mieliśmy wszystko przemoczone. Jednak po chwili słońce wyszło ogień się palił żyć nie umierać. Jedni poszli odsypiać do namioty podróż inni posiedzieli przy ogniu poszli do hamaka czyli życie obozowe pełną parą. Wieczorem ognisko i gadanie o dupie Maryni ale i poważniejsze tematy też zostały poruszone. I tak też skończył się pierwszy dzień.
Zwykle nocy nie opisuję w relacjach ale uwierzcie mi nigdy tak nie zmarzłem. W gruncie rzeczy jedyną osobą która niezmarzła to była Ania z racji puchowego śpiwora z niezłym zakresem temperatury na minus a cała reszta letnie śpiworki a temperatura zapowiadała się niska chociażby po tym,że już o 10 wieczorem zaczął się pojawiać szron. Ale co tam przecież -10*c nie będzie. Ale było i to tak jakoś od 1 w nocy ten mróz trzymał do rana. Było tak zimno,że pierwszy raz spałem w kurtce puchowej i nie dość,że zapomniałem wyjąc botków puchowych z plecaka to musiałem włożyć rękawiczki na stopy i rano jak się wygrzebałem z wora wyglądałem jak szympans. Ale gdyby tego było mało to spałem zwinięty na maksa i zawinięty też na maksa w śpiworze w poprzek hamaka - do tej nocy nie wiedziałem,że się tak da.
Jak widać trochę mi ta nocka dała w kość. Zresztą nie tylko mi. Bo ojciec miał podobne wrażenia no i Patol też. Rano pobudka marsz żywych trupów po opał i rozgrzewanie się i robienie śniadania pakowanie i dalej w drogą i tym razem pogoda od samego początku miód malina słońce ciepło czyli idealna pogoda na marsz. Tak wiec cofnęliśmy się trochę w górę rzeczki i doszliśmy do bardzo ale to bardzo starej drogi już nieużywanej od dawien dawna. Jest bardzo podmokła a momentami jak zejdziesz ze ścieżki to wlecisz w bagno po szyje w moment. Do tego rozpadające się mostki albo ich brak i trzeba przekraczać strumienie. Czyli to co TYGRYSKI LUBIĄ NAJBARDZIEJ. I tak wędrowaliśmy przeprawialiśmy się przez strumienie i łaty śniegu aż doszliśmy do Izery. Tam postój na jakiś szamunek i dalej w trasę w stronę mostu granicznego. I tu skończyły się pustki bo już było naprawdę sporo turystów. Przy moście postój i dalej starym zielonym do schroniska Orle. Tam piwko i dalej kawałek szlakiem ale tylko kawałek by po chwili zejść z drogi i na przełaj pod dość stroma górę dojść do super skały PELIKAN i dalej już górą po dość podmokłym i miękkim gruncie aż do kolejnej skałki mianowicie do krogulca tam weszliśmy na jej wierzchołek chwila przerwy i dalej w trasę jeszcze kawałek przez las a potem znów na szlaku w kierunku Rozdroża izerskiego a dalej w stronę starego kamiennego i poniemieckiego mostu na Jagnięcym potoku gdzie krótki postój wygłupianie się w śniegu i dalej żółtym szlakiem w dól w kierunku Chatki Górzystów ale trochę przed nim weszliśmy w las kilkaset metrów wędrówki i tam obóz. Rozbicie się,gotowanie ognisko i karaluchy pod poduchy już koło 10 wieczorem. Z nadzieją,że będzie cieplej. I fakt było bo jakoś tak z -8*C :P ale co tam tym razem nie zapomniałem o botkach :D i dało się jakoś wyspać.
Rano Buszmeni wstali wcześnie Fox spał nieco dłużej ale szybkie śniadanko szybkie zwinięcie (tylko z nazwy bo jakoś speeda nie mieliśmy) i dalej w drogę tym razem już powrotną. Mijamy schronisko i dalej niebieskim tą samą trasą w dół ludzisków na szlaku od cholery i ciut ciut. Normalnie ruch jak w Paryżu na wsi ;) I tak jakoś koło 14 byliśmy już w Świeradowie i tak też zakończyła się ta eskapada.
Czyli podsumowując wypad bardzo ale to bardzo udany, cholernie urozmaicony, dobre towarzystwo czyli jeden z ciekawszych i lepszych wypadów na majówkę.
Więcej zdjęć klasycznie TU
Filmik też już niedługo :)
No ale zacznijmy od początku szybka akcja na fb z pytaniem do Patola jedziesz w góry ? Krótka piłka i odpowiedź twierdząca- i że jedzie z żoną. Tak też jakoś koło 1 w nocy w piątek ruszyliśmy w góry a jakie ? no jak zawsze IZERY !!!!!
W Świeradowie byliśmy jakoś po 5 rano a już o 6 byliśmy w trasie. Z początku trochę kropiło ale jakiegoś extremu nie było no ale tak posuwając się w górę niebieskim szlakiem raz padało mocniej raz mniej ale i tak to nie był problem w obliczu cholernego podejścia (kto był w izerach ten wie) gdy już weszliśmy na względnie płaski teren zaczęło padać trochę mocniej ale jeszcze dało się to przeżyć. Jednak gdy doszliśmy do tzw. zielonej budki i tam krótki postój i ubranie się bo od tego momentu to padało naprawdę zacnie. Wszyscy jakieś stricte wodoodporne ciuchy zakładają a ja co ? PINEWOOD impregnat jeszcze trzyma a i tak nie przecieknę za szybko szybko a przynajmniej się nie zapocę. I tak po postoju ruszyliśmy dalej w szlakiem w kierunku chatki Tomaszka gdzie pomieszkuje nasz ziomek Zbychu ale tym razem akurat Go nie było. I podczas tego marszu deszcz był całkiem całkiem ale dopiero po kolejnym postoju i przejściu kilkuset metrów zaczęła się prawdziwa apokalipsa. Prawie,że ściana wody błocko potem grad i śnieg - fakt,że wszystko błyskawicznie topniało ale cholera to był maj i mimo,że góry to i tak mnie te warunki zdziwiły. Fakt,że większość surfifalowcuf ;) tym momencie by zrezygnowali i poszła do schroniska ale nie my. I tak zeszliśmy z drogi i dalej na przełaj wzdłuż rzeczki przedzieramy się przez krzaki w deszczu przechodzimy przez ileś mniejszych czy większych strumieni. Przeszliśmy koło super ambony którą jakiś " inteligent" zniszczył a właściwie to spalił. Ale tam znalazłem kubek a chwile wcześniej jeden raczek i dętkę rowerową. Oczywiście jak przystało na prawdziwego survivalowca wziąłem to wszystko ze sobą. Prąc tak naprzód deszcz trochę zelżał a na planowane miejsce obozu doszliśmy - cholernie wcześnie bo już koło 12 - i tam już praktycznie nie padało rozbiliśmy obóz Black Fox namiot a ja z Ojcem hamaki. Poszliśmy zebrać trochę opału by się ogrzać i wysuszyć bo nie powiem temperatura może i się troszku podniosła ale mieliśmy wszystko przemoczone. Jednak po chwili słońce wyszło ogień się palił żyć nie umierać. Jedni poszli odsypiać do namioty podróż inni posiedzieli przy ogniu poszli do hamaka czyli życie obozowe pełną parą. Wieczorem ognisko i gadanie o dupie Maryni ale i poważniejsze tematy też zostały poruszone. I tak też skończył się pierwszy dzień.
Zwykle nocy nie opisuję w relacjach ale uwierzcie mi nigdy tak nie zmarzłem. W gruncie rzeczy jedyną osobą która niezmarzła to była Ania z racji puchowego śpiwora z niezłym zakresem temperatury na minus a cała reszta letnie śpiworki a temperatura zapowiadała się niska chociażby po tym,że już o 10 wieczorem zaczął się pojawiać szron. Ale co tam przecież -10*c nie będzie. Ale było i to tak jakoś od 1 w nocy ten mróz trzymał do rana. Było tak zimno,że pierwszy raz spałem w kurtce puchowej i nie dość,że zapomniałem wyjąc botków puchowych z plecaka to musiałem włożyć rękawiczki na stopy i rano jak się wygrzebałem z wora wyglądałem jak szympans. Ale gdyby tego było mało to spałem zwinięty na maksa i zawinięty też na maksa w śpiworze w poprzek hamaka - do tej nocy nie wiedziałem,że się tak da.
Jak widać trochę mi ta nocka dała w kość. Zresztą nie tylko mi. Bo ojciec miał podobne wrażenia no i Patol też. Rano pobudka marsz żywych trupów po opał i rozgrzewanie się i robienie śniadania pakowanie i dalej w drogą i tym razem pogoda od samego początku miód malina słońce ciepło czyli idealna pogoda na marsz. Tak wiec cofnęliśmy się trochę w górę rzeczki i doszliśmy do bardzo ale to bardzo starej drogi już nieużywanej od dawien dawna. Jest bardzo podmokła a momentami jak zejdziesz ze ścieżki to wlecisz w bagno po szyje w moment. Do tego rozpadające się mostki albo ich brak i trzeba przekraczać strumienie. Czyli to co TYGRYSKI LUBIĄ NAJBARDZIEJ. I tak wędrowaliśmy przeprawialiśmy się przez strumienie i łaty śniegu aż doszliśmy do Izery. Tam postój na jakiś szamunek i dalej w trasę w stronę mostu granicznego. I tu skończyły się pustki bo już było naprawdę sporo turystów. Przy moście postój i dalej starym zielonym do schroniska Orle. Tam piwko i dalej kawałek szlakiem ale tylko kawałek by po chwili zejść z drogi i na przełaj pod dość stroma górę dojść do super skały PELIKAN i dalej już górą po dość podmokłym i miękkim gruncie aż do kolejnej skałki mianowicie do krogulca tam weszliśmy na jej wierzchołek chwila przerwy i dalej w trasę jeszcze kawałek przez las a potem znów na szlaku w kierunku Rozdroża izerskiego a dalej w stronę starego kamiennego i poniemieckiego mostu na Jagnięcym potoku gdzie krótki postój wygłupianie się w śniegu i dalej żółtym szlakiem w dól w kierunku Chatki Górzystów ale trochę przed nim weszliśmy w las kilkaset metrów wędrówki i tam obóz. Rozbicie się,gotowanie ognisko i karaluchy pod poduchy już koło 10 wieczorem. Z nadzieją,że będzie cieplej. I fakt było bo jakoś tak z -8*C :P ale co tam tym razem nie zapomniałem o botkach :D i dało się jakoś wyspać.
Rano Buszmeni wstali wcześnie Fox spał nieco dłużej ale szybkie śniadanko szybkie zwinięcie (tylko z nazwy bo jakoś speeda nie mieliśmy) i dalej w drogę tym razem już powrotną. Mijamy schronisko i dalej niebieskim tą samą trasą w dół ludzisków na szlaku od cholery i ciut ciut. Normalnie ruch jak w Paryżu na wsi ;) I tak jakoś koło 14 byliśmy już w Świeradowie i tak też zakończyła się ta eskapada.
Czyli podsumowując wypad bardzo ale to bardzo udany, cholernie urozmaicony, dobre towarzystwo czyli jeden z ciekawszych i lepszych wypadów na majówkę.
Więcej zdjęć klasycznie TU
Filmik też już niedługo :)
Super majówka! I też właśnie za taką nieprzewidywalną aurę, kocham Góry Izerskie. Będąc tam kiedyś na początku czerwca, doświadczyłem podobnej zmienności pogody. Kiedy w dzień temperatura przekraczała 20 stopni, a wieczorem spadała do ok.5*C. Oj, potrafi taki klimat dać w kość ;) Co prawda nocowaliśmy wtedy w schroniskach, ale gdy wcześnie wychodzisz i późno wracasz ze szlaku, to i tak masz możliwość tego doświadczyć. O wyjątkowości tego regionu pod tym względem, pisałem nawet kiedyś na swoim blogu
OdpowiedzUsuńhttp://medartzasada.blogspot.com/2014/02/sudecki-biegun-zimna-na-przekor.html
Reasumując: kolejna udana wyrypa we wspaniałe miejsca. Fajna relacja i super zdjęcia. Gratulacje Konrad!
Hej. Jak się sprawdzały te Nite Ize Figure 9? Jaki rozmiar mieliście do hamaków? Ile przenoszą obciążenia?
OdpowiedzUsuńSiemka jak na razie to się sprawdza ale za wcześnie na ostateczną opinię jak upłynie trochę nocek na pewno będzie opis na blogu
Usuń