Ci z Was którzy śledzą, nasze media społecznościowe wiedzą, że niedawno wróciliśmy z Białowieży. Jeśli nie śledzicie to zapraszamy:
Wyjazd zaczął się od rozładowanego akumulatora, na szczęście kable i pomocny Pan z corsy uratował nas przed przestojem. A była to niedziela, więc problematyczne stało się zdobycie nowego źródła energii. Trasę mieliśmy na szczęście rozplanowaną na dwa dni. W niedziele chcieliśmy dojechać do rodziców Ani pod Kutno i od nich ruszyć do dzikiej Białowieży. Chcieliśmy wyjechać wcześnie rano, ale akumulator załatwiany po znajomości byłby do odebrania dopiero koło 9. Więc na spokojnie zebraliśmy graty i pojechaliśmy po prąd. Zimowa aura, boczne drogi i...
i naszym oczom ukazało się kilkanaście, jeśli nie ponad dwadzieścia bażantów. Sporo widziałem, ale takiej dużej grupki w jednym miejscu nigdy. Zatrzymaliśmy się, rzuciłem się na tylną kanapę do plecaka fotograficznego, a tam do puszki podpięty obiektów 85mm! Szybko przepinam na 150-600 i z kilkunastu bażantów zostało już tylko kilka. Co widać na poniższych zdjęciach.
Jaki morał z naszej przygody? Wymieniajcie akumulator co kilka lat i nie słuchajcie majstrów, którzy mówią, że jeszcze rok pan pojeździ (nasz miał 8 lat) i zawsze w trasie miejcie podpięty długi obiektyw do korpusu, by nie miotać się i nie tracić czasu.
Komentarze
Prześlij komentarz