Jak przy okazji prawie każdego dłuższego weekendu, tak i tym razem wybraliśmy się z Tatkiem w góry. I tak jak zwykle padło na Izery, piękne, niskie, dzikie góry i co najważniejsze z dużą ilością śniegu i niskich temperatur. Co ciekawe Izery to najzimniejsze miejsce w Polsce!!!!! Na Polanie Izerskiej swego czasu było -42*C, a w lipcu potrafi być nawet -7*C. No prawdziwy biegun zimna :) A nie będę ukrywał, że zimowe biwaki są naprawdę mega przyjemne, mało ludzi, cisza, spokój i co ważne brak robactwa - chociaż kilka komarów nam się przytrafiło pierwszej nocy.
Tak więc, w nocy ruszyliśmy w drogę do Świeradowa, a rankiem wylądowaliśmy na parkingu w tej miłej mieścinie, po szybkiej reorganizacji ruszyliśmy na szlak. Z początku zero śniegu, dopiero gdzieś w połowie podejścia zaczął się pojawiać pierwszy puch, by na wysokości Źródełka Adamsa zagościć już do końca naszej włóczęgi w przyzwoitej ilości. Idąc dalej niebieskim szlakiem w zimowej aurze, docieramy do nowej wiaty postawionej na miejscu tzw. Zielonej Budki. Owszem, nowa, ładniejsza, czysta, jeszcze nie popisana itd., ale kompletnie niepraktyczna, ani człek się nie schroni przed deszczem - zwłaszcza w większej grupie - a o spaniu to już całkiem nie ma mowy.
Zresztą sami zobaczcie, poniżej stara i nowa budka.
No jest różnica, ale sentyment i użyteczność jasno mówią, że stara lepsza ;)
W starej wiacie pewnej srogiej zimy, gdy śniegu było 3-4 metry, rozbiliśmy namiot 3-osobowy w jej wnętrzu i jeszcze było kupę miejsca, mieściła koło 10 osób śpiących, a obecna to tylko do siedzenia się nadaje i to też tylko z 3, no może 4 os. I stawiam, że przy nieco gorszych warunkach nie ochroni nas przed zgnojeniem. Taki tam obraz lepszej zmiany w LP.
Ale wróćmy do sedna sprawy, czyli wędrówki. Dalej schodzimy szlakiem na Polane Izerską, gdzie wita nas pieruński wiatr, temperatura odczuwalna dawała się już mocno we znaki, ale my niczym harde dziki napieramy dalej, przez śnieg, lód i wodę, aż do miejsca gdzie niebieski szlak schodzi w las i w końcu mamy spokój od wiatru przenikającego aż do szpiku.
Dalej idąc szlakiem, w lekkim opadzie śniegu, który sprawia, że aura jest jeszcze przyjemniejsza, no zimowa pełną gębą, docieramy do kolejnego miejsca na krótki postój. A miejsce nie byle jakie, bo stała tu jeszcze niedawno chatka Zbyszka (Izerskiego Trappera), no ale ta piękna historia minęła już bezpowrotnie.Chatka została rozebrana przez leśnictwo do zera. Nie ma po niej dosłownie żadnego śladu, przykry widok, zwłaszcza, że znamy osobiście Zbyszka, wiele nocek tu spędziliśmy, no i mamy z nią związanych wiele miłych wspomnień. Ale co zrobić, teraz w tym miejscu została tylko ławka i stolik, aż łezka w oku się zakręciła, po batoniku i dalej w drogę. Po chwili schodzimy ze szlaku, idziemy kawałek do chatki myśliwskiej i schodzimy na przełaj przez dziewiczy śnieg do miejsca planowanego noclegu.
Po kilkunastu minutach przedzierania się przez dzikie izerskie ostępy, wpadając parę razy w niezamarznięte, a zakamuflowane torfowiska, rozbijamy obóz. Tatko pod tarpem, ja obok w norce. Zaraz po rozlokowaniu się przyszedł czas na przygotowanie ogniska, Tatko zajął się drobnicą, a ja przy pomocy karczownika Fiskarsa (recka już niedługo) zacząłem przygotowywać nieco grubsze polana z jakiegoś suchara leżącego obok naszej dzisiejszej sypialni.
Jak wiadomo, zimowe ognisko rządzi się nieco innymi prawami, przez co przygotowaliśmy dużo zapasu drewna zanim przystąpiliśmy do rozpalania, by po chwili cieszyć się ciepłem płomieni i dobrym liofilizowanym meksykańskim żarciem.
Z racji zmęczenia, zaraz jak się ściemniło poszliśmy spać, czyli można powiedzieć, że od 17 do +/- 8 rano z małymi przerwami przycinaliśmy komara. Rano pobudka, ognisko, śniadanko, mały plener fotograficzny i dopiero po tym wszystkim zaczęliśmy się zwijać. Bez pośpiechu, ruszamy przez las w kierunku Kopalni Stanisław.
Niestety pogoda od rana nie nastrajała zbyt optymistycznie, a jak już weszliśmy na kopalnię to widoczność wynosiła praktycznie 0. Nie było widać nawet krawędzi wyrobiska, do momentu aż się nie podeszło dosłownie na metr od niej. Nie dość, że brzydko i niefotogenicznie, to jeszcze bardzo niebezpiecznie. Zachowując ostrożność, maszerujemy dalej we mgle, aż do wiaty pod Wysoką Kopą, gdzie postanawiamy się zatrzymać na noc. Przy niej troszku ludzi i takie pierwsze pytanie:
Gdy już zaczęło się ściemniać rozłożyliśmy śpiwory i szpej na podeście, zaczęliśmy zbierać opał i próbować rozpalić ognisko. Ale cholerny mgło-śniego-deszcz, siadał dosłownie na wszystkim, w tym też na patykach i nie ułatwiał misji, ale po jakimś czasie coś zaczęło się tlić, dymić i palić, nadzieje były, ale jak się możecie domyślać w końcu zgasł. Gdy my się z ogniem męczymy, dochodzą do nas jakieś głosy, po chwili pojawia się światło i dwóch survivalowców, którzy również planowali spać w wiacie. Tak więc, ten wieczór upłynął nam na bezowocnej walce o ogień, jak i na rozmowach około survivalowych. Zanim weszliśmy do śpiworów cała broda zamieniła mi się w bryłę lodu, próba rozczesania kończyłaby się oskalpowaniem, takie warunki Izery nam zafundowały na pierwszy zimowy biwak tego roku. Całą noc leciał ten śniego-deszcz na nasze bivibagi i szpej, gdy rano wstaliśmy wszystko było zalodzone i zamarznięte, widok fajny, ale odczucia mało przyjemne.
Rano śniadanko, pożegnanie się i każdy w swoją stronę. Po kilku godzinach docieramy żółtym szlakiem do Jagnięcego Jaru, tam postój i karmienie duszy widokiem - tak, tak, udało się zejść pod chmury i było widać nawet dość dużo. A Jagnięcy Jar to jedno z bardziej urodziwych miejsc, jeśli chodzi o widoki.
Po krótkiej przerwie ruszamy dalej, żółtym do Chatki Górzystów z planem zjedzenia czegoś ciepłego, no ale ilość ludzi w kolejce nas zniechęciła, więc ruszyliśmy na niebieski szlak, by po kilku godzinach zejść do samochodu. I tak też kończy się nasza kolejna Izeriada i zarazem pierwszy zimowy biwak w tym sezonie.
A na sam koniec taka rada, gdy oddajecie krew, w przeddzień, czy nawet raczej w dzień wyjazdu w teren, to zimowy biwak przy -5*C jest zdecydowanie zimniejszy dla krwiodawcy i mniej komfortowy, tak samo jest ze zmęczeniem. Ja oddałem kilka godzin przed wyjazdem i dość mocno odczuwałem różnicę w marznięciu dłoni, czy zmęczeniu, nie mówię, że tak nie można, ale trzeba bardziej uważać ;)
Tak więc, w nocy ruszyliśmy w drogę do Świeradowa, a rankiem wylądowaliśmy na parkingu w tej miłej mieścinie, po szybkiej reorganizacji ruszyliśmy na szlak. Z początku zero śniegu, dopiero gdzieś w połowie podejścia zaczął się pojawiać pierwszy puch, by na wysokości Źródełka Adamsa zagościć już do końca naszej włóczęgi w przyzwoitej ilości. Idąc dalej niebieskim szlakiem w zimowej aurze, docieramy do nowej wiaty postawionej na miejscu tzw. Zielonej Budki. Owszem, nowa, ładniejsza, czysta, jeszcze nie popisana itd., ale kompletnie niepraktyczna, ani człek się nie schroni przed deszczem - zwłaszcza w większej grupie - a o spaniu to już całkiem nie ma mowy.
Zresztą sami zobaczcie, poniżej stara i nowa budka.
Stara wiata |
Nowa |
W starej wiacie pewnej srogiej zimy, gdy śniegu było 3-4 metry, rozbiliśmy namiot 3-osobowy w jej wnętrzu i jeszcze było kupę miejsca, mieściła koło 10 osób śpiących, a obecna to tylko do siedzenia się nadaje i to też tylko z 3, no może 4 os. I stawiam, że przy nieco gorszych warunkach nie ochroni nas przed zgnojeniem. Taki tam obraz lepszej zmiany w LP.
Ale wróćmy do sedna sprawy, czyli wędrówki. Dalej schodzimy szlakiem na Polane Izerską, gdzie wita nas pieruński wiatr, temperatura odczuwalna dawała się już mocno we znaki, ale my niczym harde dziki napieramy dalej, przez śnieg, lód i wodę, aż do miejsca gdzie niebieski szlak schodzi w las i w końcu mamy spokój od wiatru przenikającego aż do szpiku.
Dalej idąc szlakiem, w lekkim opadzie śniegu, który sprawia, że aura jest jeszcze przyjemniejsza, no zimowa pełną gębą, docieramy do kolejnego miejsca na krótki postój. A miejsce nie byle jakie, bo stała tu jeszcze niedawno chatka Zbyszka (Izerskiego Trappera), no ale ta piękna historia minęła już bezpowrotnie.Chatka została rozebrana przez leśnictwo do zera. Nie ma po niej dosłownie żadnego śladu, przykry widok, zwłaszcza, że znamy osobiście Zbyszka, wiele nocek tu spędziliśmy, no i mamy z nią związanych wiele miłych wspomnień. Ale co zrobić, teraz w tym miejscu została tylko ławka i stolik, aż łezka w oku się zakręciła, po batoniku i dalej w drogę. Po chwili schodzimy ze szlaku, idziemy kawałek do chatki myśliwskiej i schodzimy na przełaj przez dziewiczy śnieg do miejsca planowanego noclegu.
Po kilkunastu minutach przedzierania się przez dzikie izerskie ostępy, wpadając parę razy w niezamarznięte, a zakamuflowane torfowiska, rozbijamy obóz. Tatko pod tarpem, ja obok w norce. Zaraz po rozlokowaniu się przyszedł czas na przygotowanie ogniska, Tatko zajął się drobnicą, a ja przy pomocy karczownika Fiskarsa (recka już niedługo) zacząłem przygotowywać nieco grubsze polana z jakiegoś suchara leżącego obok naszej dzisiejszej sypialni.
Jak wiadomo, zimowe ognisko rządzi się nieco innymi prawami, przez co przygotowaliśmy dużo zapasu drewna zanim przystąpiliśmy do rozpalania, by po chwili cieszyć się ciepłem płomieni i dobrym liofilizowanym meksykańskim żarciem.
Z racji zmęczenia, zaraz jak się ściemniło poszliśmy spać, czyli można powiedzieć, że od 17 do +/- 8 rano z małymi przerwami przycinaliśmy komara. Rano pobudka, ognisko, śniadanko, mały plener fotograficzny i dopiero po tym wszystkim zaczęliśmy się zwijać. Bez pośpiechu, ruszamy przez las w kierunku Kopalni Stanisław.
Niestety pogoda od rana nie nastrajała zbyt optymistycznie, a jak już weszliśmy na kopalnię to widoczność wynosiła praktycznie 0. Nie było widać nawet krawędzi wyrobiska, do momentu aż się nie podeszło dosłownie na metr od niej. Nie dość, że brzydko i niefotogenicznie, to jeszcze bardzo niebezpiecznie. Zachowując ostrożność, maszerujemy dalej we mgle, aż do wiaty pod Wysoką Kopą, gdzie postanawiamy się zatrzymać na noc. Przy niej troszku ludzi i takie pierwsze pytanie:
- Czy możemy zrobić zdjęcie z buszmenami?
- to ten z tv!!!
Gdy już zaczęło się ściemniać rozłożyliśmy śpiwory i szpej na podeście, zaczęliśmy zbierać opał i próbować rozpalić ognisko. Ale cholerny mgło-śniego-deszcz, siadał dosłownie na wszystkim, w tym też na patykach i nie ułatwiał misji, ale po jakimś czasie coś zaczęło się tlić, dymić i palić, nadzieje były, ale jak się możecie domyślać w końcu zgasł. Gdy my się z ogniem męczymy, dochodzą do nas jakieś głosy, po chwili pojawia się światło i dwóch survivalowców, którzy również planowali spać w wiacie. Tak więc, ten wieczór upłynął nam na bezowocnej walce o ogień, jak i na rozmowach około survivalowych. Zanim weszliśmy do śpiworów cała broda zamieniła mi się w bryłę lodu, próba rozczesania kończyłaby się oskalpowaniem, takie warunki Izery nam zafundowały na pierwszy zimowy biwak tego roku. Całą noc leciał ten śniego-deszcz na nasze bivibagi i szpej, gdy rano wstaliśmy wszystko było zalodzone i zamarznięte, widok fajny, ale odczucia mało przyjemne.
Rano śniadanko, pożegnanie się i każdy w swoją stronę. Po kilku godzinach docieramy żółtym szlakiem do Jagnięcego Jaru, tam postój i karmienie duszy widokiem - tak, tak, udało się zejść pod chmury i było widać nawet dość dużo. A Jagnięcy Jar to jedno z bardziej urodziwych miejsc, jeśli chodzi o widoki.
Po krótkiej przerwie ruszamy dalej, żółtym do Chatki Górzystów z planem zjedzenia czegoś ciepłego, no ale ilość ludzi w kolejce nas zniechęciła, więc ruszyliśmy na niebieski szlak, by po kilku godzinach zejść do samochodu. I tak też kończy się nasza kolejna Izeriada i zarazem pierwszy zimowy biwak w tym sezonie.
A na sam koniec taka rada, gdy oddajecie krew, w przeddzień, czy nawet raczej w dzień wyjazdu w teren, to zimowy biwak przy -5*C jest zdecydowanie zimniejszy dla krwiodawcy i mniej komfortowy, tak samo jest ze zmęczeniem. Ja oddałem kilka godzin przed wyjazdem i dość mocno odczuwałem różnicę w marznięciu dłoni, czy zmęczeniu, nie mówię, że tak nie można, ale trzeba bardziej uważać ;)
Coś pięknego. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńdzięki :)
Usuń"Co ciekawe Izery to najzimniejsze miejsce w Polsce!!!!!"
OdpowiedzUsuńSkąd ta informacja? Oficjalne źródła jako biegun zimna w Polsce podają Suwalszczyznę.
Polecam poczytać o Izerach i zobaczysz, że są dowody na fakt, że biegun zimna jest właśnie tu. I Suwałki fakt są zimne ale i bardziej popularne, przez co mówi się, że jest to najzimniejsze miejsce, no i chodzi o fakt, że izery są najzimniejsze, a Suwałki są najzimniejszym zamieszkałym miejscem.
Usuń