Ostatni wyjazd w góry owocował w wiele nowych doświadczeń i przygód. Na sam początek dwa zdjęcia z pierwszego i ostatniego dnia wyjazdu.
Jak widzicie jest mała różnica. Ale zacznijmy od początku. Długi weekend to świetna okazja na wyjazd a gdzie?Oczywiście w góry izerskie. Pierwszy dzień to mozolne zdobywanie wysokości. Gdy już zdobyliśmy odpowiednią wysokość po kilku godzinnej wspinaczce. Teren łagodnieje i możemy odetchnąć oraz cieszyć się wędrówką. Na szczęście na tej wysokości pogoda się poprawiła i mogliśmy wyjąć aparaty i zacząć fotorelacje. Bo jak wiadomo tekst bez zdjęć nie odda wszystkiego. Po krótkim postoju w zielonej budce na niebieskim szlaku ruszamy dalej. Po kilku kilometrach dochodzimy do Chatki Tomaszka gdzie robimy dłuższy popas dzwonimy do Zbyszka( opiekun i od czasu do czasu mieszkaniec tej chatki)powiedzieć mu,że wszystko ok chatka stoi.Po tej przerwie ruszamy dalej już nie szlakiem ale drogą do kolejnej chatki zwanej chatkę pary mieszanej(lokalne żulki), a stamtąd kierujemy się niezbyt widoczną ścieżką w stronę kobyłki gdzie zamierzaliśmy spędzić pierwszą noc. Z początku ścieżka była dość szeroka ale zarośnięta lecz po kilkuset metrach znikła. Ale znaliśmy kierunek i dalej poszliśmy na przełaj. Po krótkiej chwili doszliśmy do jeleniej ścieżki i już nią dalej wędrowaliśmy. Ścieżka wyszła z lasu na łąkę porośnięta gdzieniegdzie kosodrzewiną ale już po chwili zamieniła się w zdradzieckie torfowisko. Zważywszy,że kilka dni przed naszym przyjazdem było deszczowe podłoże po którym wędrowaliśmy było dość grząskie. Nie poddając się ruszamy tropem jakiegoś zwierza gdzie grunt był najstabilniejszy. Po przekroczeniu jednego strumyczka dotarliśmy do Kobyłki. Fakt,że wyszliśmy nieco dalej niż planowaliśmy umożliwił nam podziwianie naprawdę dzikiego zakątka.
Dalej poszliśmy już brzegiem rzeczki pod jej prąd. Po kilkudziesięciu minutach do mojego nosa dociera mało przyjemny zapaszek. Po wyjściu za krzaków zauważam padłego Jelenia. Piękne zwierze leży jakieś 1,5m od wody na małej półce i jest pożarte do połowy. Ale głowa i co najważniejsze poroże jest w dość dobrym stanie. Po szybkiej obserwacji otoczenia okazuje się,że jesteśmy jakieś 100m od miejsca gdzie byliśmy rozbici tydzień wcześniej. Więc przenosimy plecaki w miejsce planowanego obozu i wracamy do jelenia. Po porożu można stwierdzić,że miał 4 góra 5lat.
Oczywiście jak zobaczyłem tak okazałe regularne rogi chciałem zrobić wszystko aby je zdobyć. Z początku spróbowałem je odłamać ale nic się nie stało. Potem z kopa ale to też na nic. Stwierdzam czas odpocząć i przemyśleć jak to ugryźć. Rozbiliśmy obóz, rozpaliliśmy ognisko i zjedliśmy kaszankę. Jednak poroże nie dawało mi spokoju i postanowiłem spróbować odłupać je kamieniem. Wziąłem największy jaki byłem wstanie podnieść i rzuciłem jednak nie trafiłem tam gdzie chciałem. No dobra może teraz mi się uda i wziąłem nieco mniejszy on też nic nie zrobił. Jak to się mówi do 3razy sztuka i rzucam kolejnym tym razem pękł ale nie róg a kamień.
Stwierdzam na dziś koniec. Więc wracam do obozu i donoszę opału. Tak siedzimy sobie przy ognisku i rozmyślmy jak to cholerne poroże zdobyć. Jednak na dziś koniec walki i już po zapanowaniu egipskich ciemności wchodzimy do śpiworów i czytamy. Ap-ropo czytania. Zawsze zabieram ze sobą książkę ale rzadko ją czytam jednak o tej porze roku gdy dzień jest pieruńsko krótki i niema nic do roboty książka to najlepsze co można wtedy robić. Wracając do wyjazdu. Rano wstajemy a pogoda nas nie rozpieszcza pada. I tu ujawnia się wielka zaleta korzystania z trapu a nie z namiotu czy jakiegoś innego rodzaju schronienia. Pod trapem jest tyle miejsca,że ze spokojem możemy się spakować nie moknąc i przeczekać deszcz. I tak też zrobiliśmy czekaliśmy dość długo bo ze dobre dwie godziny. No ale gdy deszcz przestał padać. Poszedłem ostatni raz zmierzyć się z jeleniem.
Nie miałem innego pomysłu wiec postanowiłem je odciąć tylko czym piłą do drewna a może multitoolem. Ale postanowiłem użyć piły fiskarsa i o dziwo weszła ona w poroże jak w masło. Już po kilkunastu minutach miałem ucięte oba rogi. No ale niestety niecałe. Jeleń był w dość kiepskim stanie i podczas piłowania z oczodołu wysypały się larwy a sama czaszka niebyła w najlepszym stanie, dlatego uciąłem je powyżej oczniaków. Jak dobrze pójdzie to co zostało uda się odciąć na wiosnę gdy już tylko zostaną kości. Wracam do obozu zadowolony z wyniku walki. Rogi powędrowały do wody aby je odkazić. Dopakowaliśmy wszystko do końca zamaskowaliśmy ślady naszej obecności i ruszyliśmy w dalszą drogę, w górę kobyłki. Po niedługiej wędrówce i kilku przeprawach przez rzekę docieramy do drogi biegnącej na Jelenią Łąkę.
Gdy już tam dotarliśmy zrobiliśmy krótki postój i ruszyliśmy dalej w kierunku schroniska Orle. Tam postój i odpoczynek(dość długi-za długi!!) I stamtąd ostrym marszem(dochodzącym do 10km/h) idziemy wzdłuż Izery a następnie do Chatki Tomaszka. Tam dosłownie kilkuminutowy postój i ruszamy dalej. Niestety pogoda stawała się coraz gorsza i coraz mocniej pada. Nie zważamy na to i idziemy w idealne miejsce na biwak nieopodal Chatki Górzystów. Tam rozwieszamy trap już po ciemku i chowamy się przed deszczem. Po chwili przerwy czas zająć się rozpaleniem ogniska i przyrządzeniem czegoś do jedzenia. Po chwili już mieliśmy ogień a niedługo potem jedliśmy ciepły rosołek z makaronem i kiełbaską. W tym czasie deszcz przeszedł w deszcz ze śniegiem a potem już tylko śnieg leciał z nieba. No ale po pewnym czasie dopadło nas zmęczenie więc czas spać.
Rano wstajemy a z wieczornego opadu niewiele zostało.Śnieg leżał tylko gdzie nie gdzie. No Ale szybkie śniadanie zwijamy obóz i w drogę. Do Świeradowa chcemy dojść o 12 aby do poznania dojechać ok.17/18. Więc ruszamy dość ostrym tempem i po chwili zaczyna się ochładzać i coś lecieć z nieba a po kilku kolejnych minutach zaczęło się robić biało i gdzie nie gdzie leżało już dość sporo śniegu bo aż 2cm!
Oczywiście było to małe ale jakie fajne zaskoczenie. Pierwszy postój robimy przy zielonej budce tam po batoniku i po kilkunastu minutach dalej w drogę. Dalej w zimowej aurze idziemy już w stronę Świeradowa i po jakimś kilometrze góra dwóch śnieg się kończy i otoczenie jest typowo jesienne. Kolejny postój przy źródełko Adamsa i po chwili dalej lecimy na dół. I już o 12,5 jesteśmy przy aucie i w drogę do domu.
Podsumowując wyjazd był on pełen fajnych przygód tylko szkoda,że śnieg spadł dopiero ostatniego dnia i,że były to tylko trzy dni.
Więcej zdjęć.
Jak widzicie jest mała różnica. Ale zacznijmy od początku. Długi weekend to świetna okazja na wyjazd a gdzie?Oczywiście w góry izerskie. Pierwszy dzień to mozolne zdobywanie wysokości. Gdy już zdobyliśmy odpowiednią wysokość po kilku godzinnej wspinaczce. Teren łagodnieje i możemy odetchnąć oraz cieszyć się wędrówką. Na szczęście na tej wysokości pogoda się poprawiła i mogliśmy wyjąć aparaty i zacząć fotorelacje. Bo jak wiadomo tekst bez zdjęć nie odda wszystkiego. Po krótkim postoju w zielonej budce na niebieskim szlaku ruszamy dalej. Po kilku kilometrach dochodzimy do Chatki Tomaszka gdzie robimy dłuższy popas dzwonimy do Zbyszka( opiekun i od czasu do czasu mieszkaniec tej chatki)powiedzieć mu,że wszystko ok chatka stoi.Po tej przerwie ruszamy dalej już nie szlakiem ale drogą do kolejnej chatki zwanej chatkę pary mieszanej(lokalne żulki), a stamtąd kierujemy się niezbyt widoczną ścieżką w stronę kobyłki gdzie zamierzaliśmy spędzić pierwszą noc. Z początku ścieżka była dość szeroka ale zarośnięta lecz po kilkuset metrach znikła. Ale znaliśmy kierunek i dalej poszliśmy na przełaj. Po krótkiej chwili doszliśmy do jeleniej ścieżki i już nią dalej wędrowaliśmy. Ścieżka wyszła z lasu na łąkę porośnięta gdzieniegdzie kosodrzewiną ale już po chwili zamieniła się w zdradzieckie torfowisko. Zważywszy,że kilka dni przed naszym przyjazdem było deszczowe podłoże po którym wędrowaliśmy było dość grząskie. Nie poddając się ruszamy tropem jakiegoś zwierza gdzie grunt był najstabilniejszy. Po przekroczeniu jednego strumyczka dotarliśmy do Kobyłki. Fakt,że wyszliśmy nieco dalej niż planowaliśmy umożliwił nam podziwianie naprawdę dzikiego zakątka.
Dalej poszliśmy już brzegiem rzeczki pod jej prąd. Po kilkudziesięciu minutach do mojego nosa dociera mało przyjemny zapaszek. Po wyjściu za krzaków zauważam padłego Jelenia. Piękne zwierze leży jakieś 1,5m od wody na małej półce i jest pożarte do połowy. Ale głowa i co najważniejsze poroże jest w dość dobrym stanie. Po szybkiej obserwacji otoczenia okazuje się,że jesteśmy jakieś 100m od miejsca gdzie byliśmy rozbici tydzień wcześniej. Więc przenosimy plecaki w miejsce planowanego obozu i wracamy do jelenia. Po porożu można stwierdzić,że miał 4 góra 5lat.
Oczywiście jak zobaczyłem tak okazałe regularne rogi chciałem zrobić wszystko aby je zdobyć. Z początku spróbowałem je odłamać ale nic się nie stało. Potem z kopa ale to też na nic. Stwierdzam czas odpocząć i przemyśleć jak to ugryźć. Rozbiliśmy obóz, rozpaliliśmy ognisko i zjedliśmy kaszankę. Jednak poroże nie dawało mi spokoju i postanowiłem spróbować odłupać je kamieniem. Wziąłem największy jaki byłem wstanie podnieść i rzuciłem jednak nie trafiłem tam gdzie chciałem. No dobra może teraz mi się uda i wziąłem nieco mniejszy on też nic nie zrobił. Jak to się mówi do 3razy sztuka i rzucam kolejnym tym razem pękł ale nie róg a kamień.
Stwierdzam na dziś koniec. Więc wracam do obozu i donoszę opału. Tak siedzimy sobie przy ognisku i rozmyślmy jak to cholerne poroże zdobyć. Jednak na dziś koniec walki i już po zapanowaniu egipskich ciemności wchodzimy do śpiworów i czytamy. Ap-ropo czytania. Zawsze zabieram ze sobą książkę ale rzadko ją czytam jednak o tej porze roku gdy dzień jest pieruńsko krótki i niema nic do roboty książka to najlepsze co można wtedy robić. Wracając do wyjazdu. Rano wstajemy a pogoda nas nie rozpieszcza pada. I tu ujawnia się wielka zaleta korzystania z trapu a nie z namiotu czy jakiegoś innego rodzaju schronienia. Pod trapem jest tyle miejsca,że ze spokojem możemy się spakować nie moknąc i przeczekać deszcz. I tak też zrobiliśmy czekaliśmy dość długo bo ze dobre dwie godziny. No ale gdy deszcz przestał padać. Poszedłem ostatni raz zmierzyć się z jeleniem.
Nie miałem innego pomysłu wiec postanowiłem je odciąć tylko czym piłą do drewna a może multitoolem. Ale postanowiłem użyć piły fiskarsa i o dziwo weszła ona w poroże jak w masło. Już po kilkunastu minutach miałem ucięte oba rogi. No ale niestety niecałe. Jeleń był w dość kiepskim stanie i podczas piłowania z oczodołu wysypały się larwy a sama czaszka niebyła w najlepszym stanie, dlatego uciąłem je powyżej oczniaków. Jak dobrze pójdzie to co zostało uda się odciąć na wiosnę gdy już tylko zostaną kości. Wracam do obozu zadowolony z wyniku walki. Rogi powędrowały do wody aby je odkazić. Dopakowaliśmy wszystko do końca zamaskowaliśmy ślady naszej obecności i ruszyliśmy w dalszą drogę, w górę kobyłki. Po niedługiej wędrówce i kilku przeprawach przez rzekę docieramy do drogi biegnącej na Jelenią Łąkę.
Gdy już tam dotarliśmy zrobiliśmy krótki postój i ruszyliśmy dalej w kierunku schroniska Orle. Tam postój i odpoczynek(dość długi-za długi!!) I stamtąd ostrym marszem(dochodzącym do 10km/h) idziemy wzdłuż Izery a następnie do Chatki Tomaszka. Tam dosłownie kilkuminutowy postój i ruszamy dalej. Niestety pogoda stawała się coraz gorsza i coraz mocniej pada. Nie zważamy na to i idziemy w idealne miejsce na biwak nieopodal Chatki Górzystów. Tam rozwieszamy trap już po ciemku i chowamy się przed deszczem. Po chwili przerwy czas zająć się rozpaleniem ogniska i przyrządzeniem czegoś do jedzenia. Po chwili już mieliśmy ogień a niedługo potem jedliśmy ciepły rosołek z makaronem i kiełbaską. W tym czasie deszcz przeszedł w deszcz ze śniegiem a potem już tylko śnieg leciał z nieba. No ale po pewnym czasie dopadło nas zmęczenie więc czas spać.
Rano wstajemy a z wieczornego opadu niewiele zostało.Śnieg leżał tylko gdzie nie gdzie. No Ale szybkie śniadanie zwijamy obóz i w drogę. Do Świeradowa chcemy dojść o 12 aby do poznania dojechać ok.17/18. Więc ruszamy dość ostrym tempem i po chwili zaczyna się ochładzać i coś lecieć z nieba a po kilku kolejnych minutach zaczęło się robić biało i gdzie nie gdzie leżało już dość sporo śniegu bo aż 2cm!
Oczywiście było to małe ale jakie fajne zaskoczenie. Pierwszy postój robimy przy zielonej budce tam po batoniku i po kilkunastu minutach dalej w drogę. Dalej w zimowej aurze idziemy już w stronę Świeradowa i po jakimś kilometrze góra dwóch śnieg się kończy i otoczenie jest typowo jesienne. Kolejny postój przy źródełko Adamsa i po chwili dalej lecimy na dół. I już o 12,5 jesteśmy przy aucie i w drogę do domu.
Podsumowując wyjazd był on pełen fajnych przygód tylko szkoda,że śnieg spadł dopiero ostatniego dnia i,że były to tylko trzy dni.
Więcej zdjęć.
Komentarze
Prześlij komentarz