Jak wiadomo góry bywają kapryśne. Nie inaczej było tym razem. W poniedziałek wyjechałem w góry Izerskie z planem 5 dniowej wędrówki. O 21 byłem w Szklarskiej Porębie i od razu ruszyłem w góry i szło wspaniale. Na Wysoki Kamień doszedłem w niecałe 50 min.Super wynik no i niestety od wysokiego kamienia mgła zgęstniała zaczęło padać i błyskać. Ale nie tak jak wcześniej w Karkonoszach czy gdzieś dalej ale już blisko, Kilkaset metrów od miejsca w którym stałem. Ale gdyby tego było mało to światło czołówki rozpraszało się we mgle i widoczność spadła prawie do zera, na szczęście błyski pozwalały zorientować się w terenie bo jak przywaliły serią to było jasno jak w dzień!! Idąc dalej w stronę mojego celu czyli wiaty na Rozdrożu Izerskim. W miarę jak zbliżałem się do kopalni Stanisław deszcz i burza przybierały na sile, a co ciekawe temperatura nie spadała i było ponad 20*C. Gdy już dotarłem do kopalni zaczął się prawdziwy Sajgon. Mgła i deszcz sprawiły,że nie było widać gzie iść.A w kopalni nietrudno o wypadek, na szczęście pioruny rozświetlały mrok i jakoś udało mi się dojść dość okrężną drogą do szlaku i dalej asfaltem już kilka kilometrów do wiaty. Szeroka równa droga umożliwiła utrzymaniem niezłego tępa. A na półmetku widzę,że coś stoi na drodze. W rozbłyskach burzy nagle znikąd pojawia się jakaś sylwetka max 100m przede mną - widzę zarys dużej głowy ze szpiczastymi uszami a wielkie oczy są zielone i gapią się na mnie. Nie wiedząc co to może być, zacząłem krzyczeć coś a on nic,potem poszła wiązanka przekleństw i dalej bez rezultatu, dopiero gdy zacząłem wydawać z siebie okrzyki jak niedźwiedź to zechciał mi zejść z drogi. Nie wiedząc co to ruszyłem dalej tyle,że w ręce miałem gaz pieprzowy. Gdy zbliżyłem się do miejsca gdzie to coś stało obróciłem się w stronę lasu i zobaczyłem zielone ślepia na wysokości moich! Nie należę do osób lękliwych ale tu zrobiły mi się miękkie nogi, zwłaszcza,że to coś było teraz nie 100m a kilka metrów w bok. Coś tam krzyknąłem i poszedłem dalej. Jak się później zastanowiłem i rozmawiałem z kilkoma osobami doszedłem do wniosku,że mógł to być nawet RYŚ!! Więc jeśli to był on miałem duże szczęście,bo nie każdy ma okazje zobaczyć tego rzadkiego kota na własne oczy.
 |
Idealne miejsce na nocleg |
Idąc dalej asfaltem i będąc już 500m od wiaty czuje,że noga mi odjeżdża i do tego dochodzi piekielny ból. Oczywiście był to ułamek sekundy i pech chciał,że to nie było wygięcie kostki tylko skręcenie. Przez to,że podczas spływu nie chodziłem tyle co zwykle to wszystkie stawy były osłabione i tak jak zwykle przy podobnym wygięciu nic się nie działo tym razem niestety poszło. Znowu poszło parę przekleństw i małymi kroczkami doszedłem do wiaty o 23,40.
Czyli tak czy inaczej czas niezły tylko niestety z kontuzją. W wiacie się rozlokowałem,zjadłem kolacja i poszedłem spać z nadzieją,że do jutra ból przejdzie.
Przez całą noc lało i piorun walił za piorunem. Wstałem o 5 i od razu czułem,że jest lipa,koniec wycieczki.

Nie śpiesząc się zrobiłem śniadanie poszedłem a właściwie to dokuśtykałem do strumyka i nabrałem wody. Dodałem do niej tabletki z chlorem i na szczęście miałem wodę bo w tym upale było by ciężko wytrzymać już o 8 było prawie 30*C.
Z początku chciałem zostać cały dzień i noc w tym miejscu i ruszyć nazajutrz. I tak siedząc do 12 w południe czytając,jedząc dostawałem cholery. I tak o 12 przyszedł czas na decyzje napieram dalej. A właściwie to nie dalej a do Jakuszyc na pociąg. Do przejścia miałem 2,5km czyli niewiele, ale przy takim urazie może to zająć sporo czasu. Na szczęście w miarę posuwania się do przodu ból osłabł i dało się dość szybko kuśtykać i ten odcinek pokonałem w niecałe 1,5 godziny. Z Jakuszyc pojechałem pociągiem do Szklarskiej i już po 5 min siedziałem w pociągu do Poznania. I tak z 5 dniowej wycieczki zrobiły się niecałe 2 dni.
Co du urazu nie jest to poważne skręcenie i już niedługo wrócę na szlak. I przy okazji odradzam chodzenia w nocy, a szczególnie w kiepskich warunkach.
Więcej zdjęć:
Komentarze
Prześlij komentarz