Przejdź do głównej zawartości
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Borne Sulinowo - czyli majówka Сделано в СССР

 Majówki w sumie mieliśmy 5 dni, ale jakoś tak wyszło, że pojechaliśmy tylko na dwa.  Za to w miejsce tak bogate w historie i jednocześnie niezwykłe, że te zaledwie dwa dni dały się odczuć jak co najmniej kilkudniowa wizyta.


Podstawą jaką chcieliśmy zrobić było przejście całej ścieżki historycznej po miasteczku. Trasa dość zawiła i trzeba było się pilnować, gdyż w internecie jest mapa która nie pokrywa się z tablicami i trasą w rzeczywistości. Inna numeracja punktów itd. Więc najlepiej po przyjechaniu, zrobić zdjęcie mapki na jednej z tablic i nią się kierować. Spacer zaczęliśmy od największego budynku w mieście, mianowicie dawnego szpitalu, obecnie mieści się w nim dom opieki. 




Kolejnym punktem był plac, z kilkoma zabytkowymi budynkami, w jednym z nich mieści się obecnie sklep u Saszy,  można tam kupić różne produkty ze wschodu, dodatkowo na małym zielonym skwerku były dwa działa. 







Przy okazji pobytu w miejscu rodem z minionej epoki lub alternatywnej rzeczywistości postanowiłem pobawić się nieco starą optyką.  Jak ZSRR to obiektyw  Сделано в СССР . Więc zapiąłem do body zenita i trochę ciekawych kadrów wyszło, ciekawe czy zgadniecie które są zrobione właśnie nim.

 Po skwerku, kolejnym punktem na trasie była rampa kolejowa. Spory teren wybrukowany z pięknym równym nachyleniem. Potwierdza się powiedzenie, że co niemieckie to dobre ;)  Po torach nie ma już najmniejszego śladu, kostki brukowej która widziała nie jeden niemiecki i radziecki czołg też jest coraz mniej. Niestety widać, że ludzie podbierają ją do ogródków itd :( 






Po rampie załadunkowej kolejnym punktem był fryzjer, dziś budynek wcale, a wcale nie przypomina swojego pierwowzoru. Obecnie to piętrowy dom, typowy klocek, a za czasów niemieckich parterowy obiekt w którym była  wartownia/stróżówka przy bramie na wjeździe do bazy.




Dalej na ścieżce była najstarsza ulica Bornego, idąc nią czuć i widać, że trochę nie pasuje do reszty miasteczka. Niska ładna, wiejska, zabytkowa zabudowa z okresu międzywojennego a nie relikt militarnych zawirowań okolicy.


Najstarsza ulica miasta prowadzi na na półwysep Głowa Orła. Fajna mała pętelka stricte przyrodnicza. Pełna tablic z propagandą Lasów Państwowych, zamiast z ciekawostkami o okolicy, przyrodzie itd. tylko w kółko jak to sadzą, a nie tną itd. Dużo ptaków i ładne widoki. Naprawdę warto dodać tę pętle do podstawowego przebiegu ścieżki.  Wiele nie nadłoży się trasy a bardzo przyjemnie można się przejść. Na trasie są umieszczone wiaty i przyrodniczy plac zabaw dla dzieci. Fajna sprawa, ale niestety część ławek została spalona w ognisku tak samo jak tablic i innej infrastruktury.  Na szczęście wiat nikt nie spalił więc mamy gdzie schować się przed gradem. Chwilowe oberwanie chmury i ruszyliśmy dalej.








Po chwili wędrówki ukazała nam się następna tablica z willą generała Dubynina, nic specjalnego kolejny punkt na trasie. Niestety tablica jest tak ustawiona, że trzeba chwilę pokombinować który budynek to ten właściwy. Obecnie to biały duży dom.




Dalej wędrując dotarliśmy do ruin willi Guderiana, kiedyś musiał to być naprawdę ładny obiekt, dziś niestety to rozpadające się ściany, pozostałości podłóg i ogólnie stan agonalny - co ciekawe jest wystawiony na sprzedaż.






Ruin nie mamy dość, więc kierujemy się do domu oficera, po drodze zaliczamy klasztor Karmelitanek. Obiekt niezbyt interesujący, więc dla zasady szybkie zdjęcie. I idziemy dalej,  po chwili doszliśmy do rozpadającego się domu oficera. Jeszcze do 2010 roku stał cały i był używany, niestety pożar go dobił, od tego czasu niszczeje i się rozpada. Z jednej strony szkoda piękny obiekt, który mógłby tętnić życiem, jednak z drugiej dodaje klimatu okolicy. 

Chodząc po nim można odnieść wrażenie podróży w czasie. Budynek mimo straszącego wyglądu jest w dość dobrym stanie i można bezpiecznie z zachowaniem zdrowego rozsądku po nim chodzić. W kilku miejscach tylko musiałem uważać, np. w jednej sali sufit wisi już ostatkiem sił. 













Dalej ścieżka historyczna prowadzi nas przez pomnik z T-34/85 słynnym czołgiem, co wygrał wojnę. Dalej między budynkami koszar aż na plac apelowy, który jest naprawdę ładnie zagospodarowany, krzaki, ławeczki i jak się okazało bardzo przyjemne miejsce do fotografii ptaków, a konkretniej kopciuszków :)




Kolejna tablica to informacja o dawnej stróżówce/bramie wjazdowej do miasta, dziś po niej nic już nie zostało. Idąc dalej mijamy niedokończony blok i kawałek dalej ukazują się naszym oczom potężne opuszczone budynki. Magazyny, a tuż za nimi potężna nawałnica. Przyśpieszamy kroku. I idealnie chwilę przed deszczem i gradem chowamy się w jednym z nich.









Zostały nam jeszcze tylko dwa punkty na szlaku historycznym: budynek dawnego więzienia i dawnego kina w którym obecnie jest kościół. Miejsca te nie są jakoś specjalnie ciekawe, chociaż pierwotne przeznaczenie kościoła jest intrygujące. Po 16 km miejskiej historycznej wędrówki dotarliśmy do auta i podjechaliśmy zawrotne 5 km na pole namiotowe. Borne jest otoczone lasami, w sumie to ono jest w lesie. Chodząc po mieście momentami nie wiadomo, czy chodzimy po nim czy po lesie. Nasze pole namiotowe to mega miejsce z wiatami, paleniskiem i tuż nad sam wodą.  W sezonie pewnie pełne ludzi, ale tak jak teraz cisza i spokój. Naprawdę warto tam zaliczyć nockę odwiedzając Borne. Jeśli dla kogoś pole biwakowe to nie jest najlepsze rozwiązanie, dookoła miasteczka i w najbliższej okolicy jest kilka obszarów wyznaczonych do biwakowania.












Rankiem, spokojne śniadanie i mały spacer na rozeznanie okolicy. Tereny mega, z pewnością nie raz tu wrócimy by połazić już nie tyle urbexowo co leśnie. Na powrót mieliśmy jeszcze w planie zaliczyć kilka miejsc. Najpierw odwiedziliśmy słynny cmentarz z pepeszą, miejsce ciekawe, godne uwagi i nieco przerażające. Ilość dziecięcych grobów i zabawek na mogiłach była naprawdę straszna.









Później zatrzymaliśmy się po drodze by przejść się na zaporę i obczaić okolicę jednego pilotażu, las bardzo przyjemny, niestety deszcz skutecznie nas przegonił do auta. Oczywiście jak do niego doszliśmy to przestało padać. Kolejnym i już ostatnim punktem na trasie było opuszczone, przynajmniej częściowo miasteczko Kłomino. Miejsce bardzo dziwne, trochę nierealne, jakby postapokaliptyczne, ale jednak trochę żywe. Naprawdę warto się tu wybrać póki jeszcze nie zburzono wszystkiego. Dojazd do miasteczka prowadzi leśną drogą, z której są asfaltowe rozjazdy w leśną pustkę. Kilka bloków stoi dosłownie pośrodku niczego, jeszcze do lat 90 były tu sklepy, szkoła i około 5 tyś mieszkańców. A dziś zostały dwa zamieszkane i to nawet remontowane  bloki i kilka opustoszałych budynków, z czego niektóre już raczej chylą się ku upadkowi. 













W tych postapokaliptycznych klimatach kończymy majówkową przygodę ;)




 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Góry Bucegi i ich tajemnice

 M imo sporego opóźnienia przez zabawy w offroad zwykłym SUVem, dotarliśmy w góry Bucegi. Piękne pasmo, skrywające wiele tajemnic i ciekawostek. Według niektórych badaczy tereny te zamieszkiwała nieznana cywilizacja i to podobno jeszcze ta sprzed wielkiego potopu - Atlantydzi, a może kosmici? Tego jeszcze nikt nie wyjaśnił. Ale jedno jest pewne, według wielu publikacji góry te coś kryją, coś co jest silnie pilnowane przez rząd rumuński, amerykański i Watykan!  W góry dotarliśmy późnym popołudniem, więc nie tracąc czasu, błyskawicznie ruszyliśmy w teren, by zobaczyć sfinksa i nie tylko. Od parkingu towarzyszył nam bardzo sympatyczny psiak, mały kundelek, bał się i nie dał się pogłaskać, ale dzielnie szedł cały czas obok nas. Góry Bucegi są piękne, skały, łąki, sporadyczny śnieg i silny wiatr towarzyszą nam cały czas, aż do samej skały, która nosi nazwę sfinks. Skała faktycznie przypomina pod pewnym kątem sfinksa. Ale ciekawsza jest teoria, skąd ten kształt. Jest bowiem pewna grupa ludzi

Kontakt

Jeśli macie jakieś pytania czy cokolwiek innego piszcie na: konradbusza@gmail.com Gdzie moje złoto?!

Blahol BIG ONE nerka idealna?

 D ziś mała recenzja, a może i bardziej opis produktu polskiej manufaktury kurierskiej, bo chyba tak można mówić o firmie BLAHOL . Nerka Big One to najlepsza tego typu torba do jazdy rowerem, której używałem. Służy mi w mieście, na wycieczkach i służyła w trakcie pracy, gdy jeszcze jeździłem jako kurier rowerowy. Warto wspomnieć, że nie jest to zwykła mała nerka na EDC itd. To nerka olbrzymia, można rzec, że wątroba. Długo szukałem czegoś na tyle dużego, by zmieścić: książkę, dokumenty, pompkę, jakieś klucze/narzędzia, coś do jedzenia i doczepić hamak podczas krótkich wycieczek rowerowych, opcjonalnie miała też służyć do przewożenia aparatu razem z obiektywem 70-200! Szukałem, szukałem i znalazłem w ofercie firmy BLAHOL. Nerka BIG ONE daje radę w każdej powierzonej jej misji. Można wygodnie przewieźć cały podręczny majdan czy to nad tyłkiem, czy przekątnie na klacie niczym kołczan prawilności.  Napisałem do Blahola z kilkoma pytaniami - super kontakt, rozwiane wszelkie wątpliwości i