Przejdź do głównej zawartości
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Szwecja na rowerze czyli problemas problemas - etap 1 OLANDIA

 Dlaczego wakacje na rowerze w kraju wikingów to problemas problemas? Zanim Wam to wyjaśnimy,  potrzebujemy jeszcze chwili.


Pomysł na wyjazd na północ zrodził się po analizie prognoz pogody. Pierwotnie chcieliśmy rowerami zrobić szlak wzdłuż Odry, ale upały nas odstraszyły. Więc ruszyliśmy przez morze, w wydawałoby się chłodniejszym kierunku. Jak wyszło w praniu przez kolejne dwa tygodnie to wcale chłodno nie było.

Celem na pierwszy dzień było udać się jak najbliżej miasta Kalmar. Cały dzień pedałowaliśmy bocznymi drogami, mijając liczne dęby, kamienne murki, klimatyczne wsie, cmentarze, kościółki i w końcu dotarliśmy na najpiękniejsze kąpielisko, jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Mała kameralna plaża, nad samym Bałtykiem, z ławeczkami, pomostem i kibelkiem. Kibelkiem tak zaawansowanym, że była do niego instrukcja obsługi. A sam automatycznie się otwierał o 6 i zamykał po 22.  Miejsce tak niezwykłe, że budząc się w środku nocy w namiocie rozbitym dosłownie dwa metry od brzegu, widzieliśmy w świetle księżyca gęsi. A o świcie czapla zagląda do namiotu. Miejsce cudne. 












Rankiem po śniadaniu ruszyliśmy super trasą rowerową, prostą jak strzała przez liczne stawy i rozlewiska do Kalmaru, po drodze mijaliśmy dziesiątki ptaków, które miały nas gdzieś i pięknie pozowały. Gdy już dotarliśmy do miasta, to tu na uwagę zasługuje twierdza, starówka i w lipcu wystawa rzeźb z piasku, o których pisałem jakiś czas temu na instagramie. Z Kalmaru popłynęliśmy promem na Olandię, gdzie zaczęły się największe wyzwania całego wyjazdu. Olandia to najdłuższa wyspa na Bałtyku, wąska i długa na ponad 130 km. Według legendy to ciało wielkiego motyla, który stracił skrzydła i upadł do morza. Upadł albo i nie upadł, ale na pewno strasznie nam zaczął doskwierać upał. Wiedzieliśmy, że na Olandii pogoda jest jak w banku, że wielu Szwedów ma tu domki w tym rodzina królewska. Że jest tu cieplej niż w reszcie kraju, ale nie spodziewaliśmy się aż takich warunków. Jeśli oczekujecie jezior, lasów, łosi itd. to nie jedźcie tu. Bo tu jest płasko, krzaki jakieś takie wyschnięte, kupa kamieni, przesuszone łąki niczym stepy, brakuje pędzących jak przez prerię krzaków. Za to są wielbłądy! W iście westernowych warunkach przejechaliśmy pierwsze kilkadziesiąt kilometrów po słonecznej wyspie.


 Drugi nocleg wypadł nam w przepięknym miejscu, na klifie pod jedynym krzakiem w promieniu kilkuset metrów. Mówię wam, nie Szwecja, ale jakaś Arizona albo inny Texas. Rozbiliśmy nasz hotel i w towarzystwie pięknego zachodu słońca udaliśmy się w krainę snów.  Poranek był ciepły, ale nie upalny, przyjemnie połykaliśmy kolejne kilometry drogą praktycznie bez ruchu samochodowego. Cisza spokój, pojedyncze campery i namioty. Pierwszą ciekawostką tego dnia było pole kopców z kamieni nieopodal miejscowości Lofta. Klif, pole brązowych kopców, ostre karłowate krzaki i coraz wyższa temperatura. Niestety nie wiemy skąd, dlaczego i po co powstały kopce, ale widać, że cały czas regularnie ktoś dokłada jakieś kamienie. Dalej, po kilku kilometrach asfalt zmienił się w biały szuter. Szczerze to był on lepszej jakości niż czarna nitka. Jechało się po nim szybciej i zdecydowanie przyjemniej. Najważniejsze, że nie odbijał tyle ciepła.

Olandia słynie nie tylko z pogody, ale przede wszystkim z kamieni, od zawsze ludzie zajmowali się tu wydobyciem kamienia, swoją drogą ciekawe, że dla zysku odbierali sobie powierzchnię do życia, każdy metr sześcienny wydobyty to metr sześcienny mniej wyspy. Jesteśmy strasznie inwazyjnym gatunkiem.















Poza kamieniami Olandia to wiatraki, niedaleko Jordhamn stoi ponad stuletni wiatrak, który został zbudowany przez miejscowego wynalazcę w celu ułatwienia pracy przy obróbce kamienia. Wcześniej była to iście syzyfowa praca, a od momentu zaprzęgnięcia wiatru do pracy stała się trochę lżejsza. Mimo wieku i dość surowych warunków co roku w lipcu wiatrak idzie w ruch i można zobaczyć jak kiedyś pracowali tu ludzie.






Ten dzień mijał nam pod znakiem szutru, z początku piękny, równy i szybki. Przyjemnie strzelające kamyszki spod opon, lekki wiaterek dodawały otuchy w walce z lejącym się z nieba żarem. Termometr pokazywał ponad 40*C! Pojedz do Szwecji mówili, będzie chłodniej. Ta jasne.

Ale jak to już bywa, wszystko co, dobre kiedyś się kończy i szuter zmienił się znów w asfalt, co nie było większym problemem, problem pojawił się chwilę później, gdy szlak odbił w las. W drogę nie, leśną, a iście kamienistą. Trasa nie była równa nawet przez moment, to były tylko mniejsze, malutkie, wielkie, większe, średnie kamienie. Jazda była trudna, mecząca  i wolna. Co jakiś czas musieliśmy schodzić z rowerów i iść, bo prawie mieliśmy wstrząs mózgu. Droga była poprowadzona lasem, podobno wyjątkowym i pięknym. Dla nas nic specjalnego od zwykły sosnowy bór nad morzem, jakich u nas pełno ;)

Co złe też nie trwa wiecznie, więc na szczęście trasa się wyrównała. Po ciężkiej przeprawie zrobiliśmy sobie postój z kąpielą i małym czyszczeniem na fantastycznej plaży pełnej otoczaków. Uwielbiamy takie miejsca, kamienie, woda bez zbędnego piasku. Niestety wchodzenie do morza po kamieniach pokrytych glonami jest nie tylko trudne, ale i momentami niemożliwe.









Chłodna woda, wiaterek, z drugiej strony palące słońce i dalsza droga. Nie było łatwo, ale ruszyliśmy dalej na północ. Po kilku godzinach kręcenia dojechaliśmy na sam koniec wyspy. Miejsce piękne i ciekawe. Trzeba kawałek odbić ze szlaku, by dotrzeć do lasu troli. Jest tu sporo bajecznie powyginanych drzew, podobno czasem można też spotkać bestie, ale zazwyczaj na widok człowieka robią się niewidzialne i jedynie można je zlokalizować węchem.











Po wizycie w lesie troli udaliśmy się na południe, wschodnią częścią wyspy, dzień dobiegał końca, więc trzeba było poszukać miejsca na biwak. Olandia jest strasznie specyficzna inni ludzie, inne podejście, inny sposób jazdy i straszna komercja. Parkingi z zakazem postoju po 18! To jest po prostu absurd, nawet mieszkańcy narzekają, że nie mogą po pracy skoczyć na plażę, bo jest zakaz. Chcieliśmy zanocować kawałek od takiego parkingu za wydmami w krzakach, gdy już rozbiliśmy cały obóz znikąd. Dosłownie z przysłowiowej dupy wyszło securitas. Czyli tamtejsza straż miejska jak można było się domyślić. Nie mogliśmy spać w tym miejscu bo to dosłownie kilka ostatnich metrów rezerwatu. Na prośby o zgodę na nockę nie było reakcji, zwłaszcza że komunikacja w języku angielskim była mocno utrudniona. Jak się później dowiedzieliśmy na Olandii nie jest tak hop siup, jeśli chodzi o inne języki niż szwedzki.

Zmuszeniu zwinęliśmy majdan i już po ciemku zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg. Olandia i południe kraju jest mało przyjemne pod kątem dzikiego biwakowania. Lasy są zakrzaczone i gęste, na szczęście kilka kilometrów dalej udało nam się znaleźć małą zatoczkę, na której stał kamper i tuż za nim rozbiliśmy się.




Miejsce bardzo średnie, ale nie zawsze może być pięknie. Ruszyliśmy dalej. Na  pierwszym cmentarzu zrobiliśmy śniadanie. Jak się z czasem okazało cmentarz to nasze ulubione miejsce na postój, dostęp do wody i często cień. Po śniadaniu i uzupełnieniu wody wjechaliśmy do piekła, zero cienia, asfalt i palące słońce. Dookoła tylko małe rachityczne krzaki i kamienie. Masakra, gdyby tego było mało, zaczęło  coś mi stukać w tylnym kole. I pukało coraz bardziej, ale nie mogłem zlokalizować co, aż nie spojrzałem na koło w trakcie jazdy. Ósemka i to całkiem spora. Podczas oględzin  wyszło, że poszły 3 szprychy. Problem spory, bo zapasu nie mamy i jesteśmy na spalonej zapomnianej przez boga ziemi. Jednak dzięki bogu Internet śmiga, więc szybko namierzyliśmy serwisy. Najbliższy po tej stronie wyspy za niecałe 100 km. Daleko, najbliżej to powrót na zachód do Borgholmu. Więc ruszyliśmy najkrótszą trasą, jak się okazało, główne drogi na Olandii to masakra. Kierowcy jeżdżą jak w Polsce albo i gorzej. Rowerzysta to zawalidroga, którą najlepiej zepchnąć do rowu. Szczęście, że Ania ma mega pamięć do nazw i wypatrzyła znak kierujący na miejscowość, przez którą jechaliśmy dzień wcześniej. Szybko odbiliśmy i wylądowaliśmy blisko klifu, na którym już spaliśmy. Dzień był jeszcze długi, ale serwis był czynny jeszcze tylko dwie godziny. Dzieliły nas od niego jakieś 16 km, stwierdziliśmy, że odpuszczamy i biwakujemy tu, a rano pojedziemy dalej. Z powodu awarii wypadł nam odpoczynek w pięknym miejscu, w małej osadzie maciupkich domków rybackich pochodzących z połowy jak nie wcześniej ubiegłego wieku. Obecnie Szwedzi mają tam taki nasz odpowiednik RODosa.  Odpoczęliśmy i zrobiliśmy pranie, tuż przed zachodem udaliśmy się dokładnie w to samo miejsce gdzie biwakowaliśmy dwa dni wcześniej.














Noc i poranek były ciepłe. We względnie przyjemnej temperaturze dotarliśmy do miasta. W serwisie jak się okazało mogą ogarnąć koło, ale nie dziś! Tylko dopiero w poniedziałek (mieliśmy piątek), serwisant zajmujący się centrowaniem itd. dopiero wróci z urlopu. Miny nam zrzedły. Chcieliśmy już na ląd, do jezior i lasów, a tu dwa dni przestoju. Nie zapowiadało się dobrze. Pracownicy starali się ogarnąć inny serwis, dzwonili to tu to tam, ale wszędzie lipa z terminami. Zadzwonili też do mistrza kół. Człowiek bohater powiedział, że przyjedzie, ale jutro. Jeden dzień przymusowego postoju to zawsze lepiej niż dwa. Dlatego tego dnia spacerowo przemieszczaliśmy się po mieście, zwiedziliśmy trochę starówki, port i pieszo wdrapaliśmy się do twierdzy. Upał nie odpuszczał, ale zapas wody pozwolił nam komfortowo biwakować na parkingu przy głównej drodze pośród spalonych słońcem traw z widokiem na twierdze. Rano ruszyliśmy do naszych wybawców, przed serwisem stanęliśmy chwilę przed umówioną godziną, i po dwóch godzinach ruszyliśmy dalej z 3 nowymi szprychami. Usługa ekspresowa i dobra, do dziś jeżdżę na tych szprychach i wszystko się trzyma.









Przewaliliśmy najszybciej jak się dało i pierwszym możliwym promem wróciliśmy do Kalmaru, pogoda była dużo lepsza, chłodniej i mniej palącego słońca. Tak można pedałować. W kolejnej części relacja z drogi do Ystad.




 









Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Góry Bucegi i ich tajemnice

 M imo sporego opóźnienia przez zabawy w offroad zwykłym SUVem, dotarliśmy w góry Bucegi. Piękne pasmo, skrywające wiele tajemnic i ciekawostek. Według niektórych badaczy tereny te zamieszkiwała nieznana cywilizacja i to podobno jeszcze ta sprzed wielkiego potopu - Atlantydzi, a może kosmici? Tego jeszcze nikt nie wyjaśnił. Ale jedno jest pewne, według wielu publikacji góry te coś kryją, coś co jest silnie pilnowane przez rząd rumuński, amerykański i Watykan!  W góry dotarliśmy późnym popołudniem, więc nie tracąc czasu, błyskawicznie ruszyliśmy w teren, by zobaczyć sfinksa i nie tylko. Od parkingu towarzyszył nam bardzo sympatyczny psiak, mały kundelek, bał się i nie dał się pogłaskać, ale dzielnie szedł cały czas obok nas. Góry Bucegi są piękne, skały, łąki, sporadyczny śnieg i silny wiatr towarzyszą nam cały czas, aż do samej skały, która nosi nazwę sfinks. Skała faktycznie przypomina pod pewnym kątem sfinksa. Ale ciekawsza jest teoria, skąd ten kształt. Jest bowiem pewna grupa ludzi

Kontakt

Jeśli macie jakieś pytania czy cokolwiek innego piszcie na: konradbusza@gmail.com Gdzie moje złoto?!

Blahol BIG ONE nerka idealna?

 D ziś mała recenzja, a może i bardziej opis produktu polskiej manufaktury kurierskiej, bo chyba tak można mówić o firmie BLAHOL . Nerka Big One to najlepsza tego typu torba do jazdy rowerem, której używałem. Służy mi w mieście, na wycieczkach i służyła w trakcie pracy, gdy jeszcze jeździłem jako kurier rowerowy. Warto wspomnieć, że nie jest to zwykła mała nerka na EDC itd. To nerka olbrzymia, można rzec, że wątroba. Długo szukałem czegoś na tyle dużego, by zmieścić: książkę, dokumenty, pompkę, jakieś klucze/narzędzia, coś do jedzenia i doczepić hamak podczas krótkich wycieczek rowerowych, opcjonalnie miała też służyć do przewożenia aparatu razem z obiektywem 70-200! Szukałem, szukałem i znalazłem w ofercie firmy BLAHOL. Nerka BIG ONE daje radę w każdej powierzonej jej misji. Można wygodnie przewieźć cały podręczny majdan czy to nad tyłkiem, czy przekątnie na klacie niczym kołczan prawilności.  Napisałem do Blahola z kilkoma pytaniami - super kontakt, rozwiane wszelkie wątpliwości i