Przejdź do głównej zawartości
Postaw mi kawę na buycoffee.to

II etap projektu INTO THE WILD-POLSKA-relacja





Mówi się,że Bieszczady to ostatnia granica. Miejsce gdzie natura i cywilizacja przeplatają się. Więc nic dziwnego,że II etap projektu musiał odbyć się właśnie tam.  Założenia były dość skromne przynajmniej tak nam się wydawało. Ale jak to zwykle bywa natura potrafi zweryfikować najśmielsze plany. Już na samym początku Bieszczady pokazały na co je stać. Podejście z Ustrzyk Górnych na Wielką Rawkę było mordęgą. Nie dość,że temperatury bynajmniej niezimowe bo kilka w plusie,ciężkie plecaki, duże nachylenie stoku i do tego szlak pokryty lodem.  Gdy już udało nam się wejść prawie pod szczyt szlak stał się tak trudny,że żałowałem,że nie mam ze sobą raków i czekana. Ale po jeszcze chwili  napierania stanęliśmy na szczycie. Gdzie wiał dość silny wiatr bo nieco ponad 60km/h. Gdy ju zdobyliśmy Rawkę zaczęło się ściemniać wiec zeszliśmy nieco niżej w kierunku Małej Rawki i kilka metrów od szlaku zalegliśmy w niskim lasku bukowym. Rano  pobudka szybkie śniadanko i dalej w drogę wzdłuż granicy z Ukrainą i  Słowacją. Tam nic

specjalnego się nie wydarzyło,no może poza wspaniałą pogodą i mnóstwem tropów. Ich ilość była aż przytłaczająca a co ciekawe nie tylko sarenek ale przede wszystkim wilków,żubrów,ryci no i oczywiście największego pluszaka polski czyli Miśka.  Niestety i na tym odcinku naszej trasy ilość ostrych podejść i zejść po oblodzonym szlaku tak nas spowolniła,że musieliśmy zalec w lesie po Słowackiej stronie po przejściu niecałych 10km. Kolejnego dnia już po 40minutach żałowaliśmy,że dzień wcześniej nie poszliśmy nieco dalej bo moglibyśmy spać w wiacie i mieć wodę ze źródełka a nie topić zleżały śnieg przez 3godziny. No ale co cie nie zabije to cie wzmocni wymieniliśmy wodę ze śniegu na pyszną wodę źródlana. Obok wiaty spotkaliśmy jedynych ludzi w tej części Bieszczad a mianowicie Policjantów Słowackich. Wypytali się o wszystko i pojechali dalej. My też ruszylismy w dalsza drogę gdzie po drodze zobaczyliśmy ślady miśków dużego o i małego. Nie zważając na to idziemy dalej po oblodzonym szlaku chociaż w miejscach gdzie operowało słońce szliśmy po błotku. Niestety i tego dnia nie udało nam się zrobić zbyt długiego dystansu. I gdy doszliśmy do wiaty stwierdziliśmy,że niema sensu dalej napierać i tu spędziliśmy noc. Fajne w tym miejscu było kilka rzeczy. Po pierwsze widoki i mnóstwo tropów wilków dosłownie kilka metrów od naszego noclegu.  Rano  wszystkie ślady były zawiane ale było tez kilka świeżych jedno wielkiego wilka i nieco dalej rysia. Po śniadaniu w dalsza drogę w kierunku Rawiej Skały. I tu musieliśmy stwierdzić czy napieramy dalej wzdłuż granicy czy przechodzimy na połoninę Wetlińską. Po przerwie na batonik i przemyśleniu sprawy stwierdzamy iść na połoninę. Na tym odcinku szlaku dominował śnieg a nie lód ale to tylko przez pewien czas. Bo oczywiście nie mogło się obyć bez kilku upadków i nabrania śniegu do spodni. Dokładnie szlakiem wędrował też misiek ale nie udało nam się go zobaczyć ale sądząc po śladach szedł kilka godzin przed nami ale fleja zostawił po sobie minę na szlaku:) Nasz szlak wiódł przez Wetlinę bardzo przyjemną i pięknie położoną miejscowość z której rozpościera się spaniały widok na szczyty Bieszczad. Ale poza widokami mieliśmy okazje podziwiać i wysłuchać kilka Historii jednego z Bieszczadzkich zakapiorów Hendriksa. Wspaniały człowiek szkoda,że czas nas popędzał i po krótkim postoju musieliśmy ruszyć dalej.  A tu szlak był nie dość,że miejscami oblodzony to tam gdzie nie było lodu było błoto. Ale i to niewiele dalej zamieniło się tylko w lód więc ten nocleg spędziliśmy w wiacie przy szlaku. Ten dzień był ostatnim dniem w którym pogoda była ładna i bezpieczna. Następnego dnia rano zaczął padać śnieg i naszła mgła do tego doszedł wiatr ale to był na razie przedsmak piekła które nas czekało. Puki co szlak wiódł przez las więc tu jeszcze  nie odczuwało się wiatru ale gdy wyszliśmy na otwarty tern  zaczęło nieco mocniej dmuchać. No  ale nic na to nie poradzimy i kierowaliśmy się na Chatkę Puchatka. Legendarne schronisko ze wspaniałym klimatem który tworzą turyści ale przede wszystkim opiekun tego schronisk Pan Lutek.  Wprawdzie warunki w schronisku są spartańskie a jedyne jedzenie jakie można było zamówić to fasolka  ale w tym miejscu nawet takie jedzenie smakuje wytwornie. Wieczorem wilki zaczęły nawoływać się na polowanie. A ten wspaniały dźwięk jaki wydobywa się z tych myśliwych jest hipnotyzujący i podniecający. No i jest to zupełnie inny dźwięk jak ten znany z programów przyrodniczych.
Rano wczesna pobudka bo czeka nas ciężka przeprawa.  Gdy zeszliśmy do sali głównej i zaczęliśmy się pakować i robić śniadanie. Wielkie zaskoczenie. Jeden z Turystów poznanych w Puchatku okazał się księdzem i odprawił msze. Nie będę ukrywał,że zaskoczyło mnie to zupełnie ale jak można się jakoś zabezpieczyć przed niebezpieczeństwem to warto. Więc wzięliśmy udział we mszy i może to nas uratowało. Po mszy i śniadaniu ruszylismy dalej w kierunku Połoniny Caryńskiej. Szlak dalej oblodzony do tego wiatr i lekki opad mokrego śniegu. Ale puki schodziliśmy było nie najgorzej ale gdy zaczęliśmy zdobywać wysokość wchodząc już na połoninę zaczęło robić się niewesoło. Kilka gleb i na lód i kamienie ale to jeszcze było małe piwo z tym co miało nas czekać na samej górze. Wiatr wiał ponad 170km/h ale to jeszcze nie było takie straszne. Dopiero w połowie trasy zaczęło robić się naprawdę źle. Wiatr musiał mieć ponad 200km/h skoro był wstanie podnieść i przesunąć 100kg metr w bok a mnie podniósł ustawił w poziomie i rzucił na krzaki i kamienie. Gdzie dała o sobie znać kontuzja kolana. Ale ilość adrenaliny zblokowała ból. Więc dalej szliśmy ale w pewnym momencie nie dało się już zrobić nawet kroku a wiatr robił z nami co chciał. Wszystkie paski w plecaku się poluzowały. Cudem było,że nic co było przytroczone do plecaka się nie oderwało. A gdy skierowało się twarz w stronę wiatru nie dało się oddychać. Aby stamtąd zejść musieliśmy chwycić się pod pachy i krok po kroku iść ku strefie lasu gdzie powinno być bezpiecznie. Odcinek który powinniśmy pokonać w nieco ponad godzinę szliśmy ponad 4. A każda minuta wydawała się wiecznością.  Chyba warto było uczestniczyć w tej mszy:)

W końcu udało się nam zejść z połoniny i wejść w las gdzie zaczął padać deszcz a mgła była tak gęsta,że trudno było zobaczyć coś więcej niż drzewo oddalone o 20m od nas. Po drodze było widać,że wiatr złamał kilka drzew ale na szczęście żadne nie spadło na szlak. Planowaliśmy spędzić nocleg w wiacie już niedaleko Ustrzyk Górnych. Ale wiata okazała się  niezbyt miła do zamieszkania bo cała zaśmiecona zasikana itp. Nie mieliśmy też ochoty spać pod tarpem bo nie dość,że ta wichura nas wymęczyła to późniejszy deszcz zdrowo nas przemoczył. Dlatego stwierdziliśmy,że zejdziemy do Ustrzyk i tam przekimamy się w schronisku. Oczywiście schronisko było zamknięte.  Po drodze jeszcze zgarnęła nas straż graniczna wiec marsz do innej wiaty leżącej na szlaku biegnącym na Tarnicę byliśmy zmuszeni do noclegu w motelu.  I to właśnie tam dał znać o sobie kontuzja. Więc i tam musiał się zakończyć II etap projektu.  Chcieliśmy zaliczyć jeszcze Tarnicę ale ze względu na kontuzje i złe warunki pogodowe jaki i terenowe postanowiliśmy wrócić. Następnego dnia zaliczyliśmy jeszcze małą nie wymagającą pętelkę nad Soliną. Gdzie utonkaliśmy się w Błocie:)
Podsumowując wyprawa w Bieszczady dała nam solidnie w kość. Góry pokazały nam na co je stać i z pewnością dały niezły sprawdzian nam i sprzętowi który sprawdził się wyśmienicie.  Bardzo dziękuje wszystkim którzy nam kibicowali jak i oczywiście Sponsorom projektu. Bez których było by ciężko.
Teraz czas na przygotowania do trzeciego etapu czyli spłynięcia Wisłą. Ten etap odbędzie się w lipcu lub sierpniu tego roku.
WIĘCEJ ZDJĘĆ:


Nakońcu filmu lista sponsorów i patronów projektu

Komentarze

  1. Spanie pod wiatami podobno często kończy się mandatami. Strażnicy znają te miejsca i wiedzą że ludzie w nich sypiają,

    A co do tej Straży Granicznej, co oni tacy upierdliwi? W Beskidach też czasem można ich spotkać ale niczego się nie czepiają :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kamykus to jest granica z Ukrainą. Masa przemytników i innych kombinatorów. Straż graniczna i tak jest wyrozumiała. Ja nigdy nie miałem podczas wypraw z nimi problemu. Przyjadą, sprawdzą, pogadają i pojadą. Najlepiej wcześniej ich informować, że zamierzasz, gdzieś blisko granicy się szlajać i spać.

    Bardzo ciekawa strona Konrad. Świetna wyprawa.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Co do spania w wiatach to na prawie każdej pisało zakaz pozostawania na noc. Ale można powiedzieć,że nie dało się rady i by nie ryzykować marszu po zmroku zaległo się w wiacie. Zgadzam się z tobą Rojek granica z Ukraina jest strzeżona przez ilość przemytników. Nigdy nie myślałem,o tym żeby informować straż graniczną o planach wędrówki ale coś w tym może być.
    Ciesze się,że podoba Ci się stronka:)
    pzdr.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Góry Bucegi i ich tajemnice

 M imo sporego opóźnienia przez zabawy w offroad zwykłym SUVem, dotarliśmy w góry Bucegi. Piękne pasmo, skrywające wiele tajemnic i ciekawostek. Według niektórych badaczy tereny te zamieszkiwała nieznana cywilizacja i to podobno jeszcze ta sprzed wielkiego potopu - Atlantydzi, a może kosmici? Tego jeszcze nikt nie wyjaśnił. Ale jedno jest pewne, według wielu publikacji góry te coś kryją, coś co jest silnie pilnowane przez rząd rumuński, amerykański i Watykan!  W góry dotarliśmy późnym popołudniem, więc nie tracąc czasu, błyskawicznie ruszyliśmy w teren, by zobaczyć sfinksa i nie tylko. Od parkingu towarzyszył nam bardzo sympatyczny psiak, mały kundelek, bał się i nie dał się pogłaskać, ale dzielnie szedł cały czas obok nas. Góry Bucegi są piękne, skały, łąki, sporadyczny śnieg i silny wiatr towarzyszą nam cały czas, aż do samej skały, która nosi nazwę sfinks. Skała faktycznie przypomina pod pewnym kątem sfinksa. Ale ciekawsza jest teoria, skąd ten kształt. Jest bowiem pewna grupa ludzi

Kontakt

Jeśli macie jakieś pytania czy cokolwiek innego piszcie na: konradbusza@gmail.com Gdzie moje złoto?!

Blahol BIG ONE nerka idealna?

 D ziś mała recenzja, a może i bardziej opis produktu polskiej manufaktury kurierskiej, bo chyba tak można mówić o firmie BLAHOL . Nerka Big One to najlepsza tego typu torba do jazdy rowerem, której używałem. Służy mi w mieście, na wycieczkach i służyła w trakcie pracy, gdy jeszcze jeździłem jako kurier rowerowy. Warto wspomnieć, że nie jest to zwykła mała nerka na EDC itd. To nerka olbrzymia, można rzec, że wątroba. Długo szukałem czegoś na tyle dużego, by zmieścić: książkę, dokumenty, pompkę, jakieś klucze/narzędzia, coś do jedzenia i doczepić hamak podczas krótkich wycieczek rowerowych, opcjonalnie miała też służyć do przewożenia aparatu razem z obiektywem 70-200! Szukałem, szukałem i znalazłem w ofercie firmy BLAHOL. Nerka BIG ONE daje radę w każdej powierzonej jej misji. Można wygodnie przewieźć cały podręczny majdan czy to nad tyłkiem, czy przekątnie na klacie niczym kołczan prawilności.  Napisałem do Blahola z kilkoma pytaniami - super kontakt, rozwiane wszelkie wątpliwości i