Przejdź do głównej zawartości
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Z foką na HEL(L)

W miniony weekend znów ruszyliśmy z Anią na szlak. Tym razem w miejsce mało popularne i to zwłaszcza jak na nas (dobra, jak dla mnie), bo na polskie wybrzeże, a konkretnie uderzyliśmy na Mierzeje Helską, by przejść z Władysławowa na samiuśki koniec Helu. Wypad poza tym, że odbył się nad morzem, to jest jeszcze wyjątkowy z jednego powodu, mianowicie miał to być wypad urodzinowy, gdyż moja pikna Ania miała niedawno urodziny. Stąd też hasło przewodnie marszu pt. ZABIERZ FOKĘ DO FOKARIUM ;)  




Po kilku godzinach w pociągu dojechaliśmy do Władysławowa i przyznam się bez bicia, że z mojej winy trochu po tym miasteczku pobłądziliśmy. Dlatego wyszliśmy z niego dopiero koło 13. Tak, tak, ja też się czasem mylę.

Z początku ruszyliśmy plażą aż do portu, a dalej już  szlakiem pieszym idącym +/- do połowy mierzei. Tak jak ja fanem morza nie jestem, to tu od początku mi się spodobało. Szeroka i do tego utwardzona ścieżka biegła wzdłuż wydm w lesie, a co jakiś czas wyłaniała się plaża i morze. Bardzo przyjemnie się maszerowało, taka lokalizacja ścieżki była bardzo dogodna, zwłaszcza, gdy zaczynało padać drzewa zapewniały dobrą ochronę przed zmoczeniem. Jedyną wadą tej trasy jest to, że nie ma ławeczek, ani innych infrastruktur turystycznych jak wiaty, czy miejsca postoju, nawet śmietników nie było. Na takiej trasie jednak coś by się przydało, zwłaszcza, że jest to trasa dla kijkowców, to chociaż jakąś ławeczkę mogli by machnąć. No ale my niezrażeni tym faktem, że nie ma gdzie tyłka usadzić na postoje, schodziliśmy na plażę posiedzieć i popatrzeć na bezkres morza. I tak wędrując raz w słońcu, raz w deszczu mijamy pomnik przypominający o ataku Niemców na Polskę w 1939 roku i idziemy dalej.





Szlak momentami schodził z lasu na plażę i wiódł nią nawet nie taki mały kawałek. Wędrówka była mega przyjemna, fakt, że dość ciężko w piachu się brnie, ale widoki wszystko rekompensują. Po drodze wchodzimy na "spore" wzniesienie jakim jest góra LIBEK, która zwie się tak na cześć statku, który tam swego czasu zatonął. Wzniesienie ma około 12 m. n.p.m., niby nie dużo, ale wystarczająco wysoko, by mieć piękny widok na Bałtyk. Gdyby sam widok był niewystarczający, to jest jeszcze las, który jest tu naprawdę piękny, poskręcany, gęsty i całkiem inny niż w reszcie kraju. Dalej niebieski szlak, który już nie wiódł utwardzoną ścieżką a drogą w piasku. Fakt, że szło się lżej niż po plaży, ale mimo to lekko nie było. Przynajmniej dla mnie, ludzika górskiego a nie morskiego. Natomiast Ania czuła się jak ryba w wodzie. Niby pierwszy taki wypad, a szła jak szalona, momentami nie nadążałem i zdychałem z tyłu, a ona bach, bach, na luziku pyka kolejne km. Dobrze, że pod koniec dnia odpuściła, a ja jeszcze miałem siły ;)






 Wracając do wędrówki, schodzimy z górki, dalej troszkę lasem i po jakimś czasie dosłownie wtaczamy się na plażę w celu znalezienia miejsca noclegowego. Gdy zeszliśmy dostrzegłem CIĘŻKI SCHRON BOJOWY SĘP  i mniej więcej w połowie drogi do niego postanowiliśmy się rozłożyć. Zanim rozstawiliśmy namiot zrobiliśmy sobie chwilę przerwy na regeneracje sił. Namiot rozbiliśmy jak najdalej od wody i dosłownie od razu chcieliśmy iść w kimono. Normalnie to by było tyle na ten dzień, ale tu morze zaczęło się rozpędzać, ryczeć i zawodzić. W namiocie mieliśmy wrażenie jakby zaraz fale miały nam wejść do środka. Na szczęście tylko tak nam się wydawało (mimo to miałem stan przedzawałowy).


Takie wrażenie (negatywne, ale i pozytywne - tak, tak, paradoks zawsze musi być) na nas Bałtyk zrobił, że aż przestawiliśmy namiot jeszcze bliżej wydm, pod sam płotek - w sumie to spaliśmy już pod kątem!!  Przesunięcie było najmniejszym problemem, wyszpilić i przeciągnąć kawałek, większym było zaśnięcie. Oczywiście w nocy budziłem się kilka razy, gdy fale troszku bardziej przywalały w brzeg, a huk niósł się po plaży, jak jakaś wojenna kanonada. Właśnie dlatego Hel dostał nową nazwę, mianowicie HELL (piekło). Rano wczesna pobudka, ogarnięcie się, spakowanie i uderzamy na schron, by tam zrobić sobie śniadanko.








Gdy tak szliśmy na śniadanie, obserwowaliśmy dokąd wdzierały się fale i powiem wam, że dźwięk to jedno, ale efekt drugie. Do połowy plaży wchodziło morze, czyli do namiotu było jeszcze z 15 m. Niby dużo, ale stracha przez noc się najedliśmy.









Po kilkudziesięciu minutach i przemiłej obserwacji BIEGUSA, dotarliśmy pod schron. Rozstawienie kuchenki i śniadanko - musli z dosypką liofilizowanych tropikalnych owoców od specshopu (niedługo recka). Stamtąd pierwszym zejściem z plaży, obok SARAGOSSY i dalej do SABAŁY schronu-muzeum. No niestety, dzień przed pozamykali wszystkie atrakcje, ale z zewnątrz przynajmniej sobie obejrzeliśmy i przeczytaliśmy tablicę informacyjną co i jak tu się działo.
Dalej idziemy ścieżką historyczną i mijamy różnego rodzaju zapory i zasieki z II WŚ.








Po obejrzeniu tego co się dało, przeszliśmy na przełaj przez torowisko i lasek, by dalej zmierzać już chodnikiem, z racji, że szlak się skończył, a i zapasy wody trzeba było uzupełnić cywilizacja była więc niezbędna. Po chwili przeszliśmy obok lotniska w Jastarni, a po jeszcze kilku kolejnych minutach dotarliśmy do jakże lubianego przez wszystkich marketu z owadem w nazwie. Tu szybkie zakupy i dalej w trasę, ale nie prosto na HEL(L), a troszku nadkładając drogi, powędrowaliśmy ścieżką edukacyjną po torfowisku i terenie zwanym Dąbrówką (więcej w filmiku). Po drodze wieża widokowa i kilka tablic opisujących przyrodę Zatoki Puckiej.









Ścieżka bardzo ładna i ciekawa z pięknymi widokami, fakt, że słabo oznaczona, ale zgubić się człowiek nie zgubi. Fakt, że łatwo wybrać złą odnogę, ale szybko się zorientujemy, że coś nie gra. Jako poradę powiemy, że w duży upał nie polecamy tej ścieżki, bo już teraz idąc przez wysokie trawy, czy krzaki róży można było się zapocić, więc strach pomyśleć co by było przy +30* - cytując klasyka DUSZNO I PORNO ;)




Traska krótka, bo zaledwie 1,9 km, ale warto ją przejść, zwłaszcza, że nie robimy kółka, a wychodzimy już w Jastarni na ul. Polnej. A stąd już tylko kawałek do portu. Zanim do niego doszliśmy, wybraliśmy się na molo, gdzie jest bardzo fajna sprawa, czyli tablica z ptakami tu występującymi i podpisami jak się zwą po polsku, w gwarze jastarnickiej oraz języku kaszubskim.

























Poza tablicą z ptakami mamy okazje podziwiać z pewnej odległości  zabudowę dawnego poligonu torpedowego w zatoce, co z pewnością dla większości z was jest dość ciekawym aspektem tego rejonu, chociaż do atrakcji bunkrowych dojdziemy za kilkanaście kilometrów ;)


Z molo skierowaliśmy nasze kroki do portu, gdzie według planu mieliśmy załadować się na stateczek i popłynąć na Hel(l). Oczywiście musiało się okazać, że od dnia poprzedniego nie kursuje!!! No to bez pośpiechu idziemy sobie przez port, podziwiamy łajby i pada decyzja - idziemy na pociąg, podjedziemy sobie kawałek, bo po co drałować ileś km drogą jak można spokojnie podjechać i poświęcić więcej czasu na coś ciekawego - zwłaszcza, że czas nas goni. W kilkanaście minut znaleźliśmy się w Helu i po chwili błądzenia ruszyliśmy na szlak prowadzący po umocnieniach z czasów wojny. Z początku skierowaliśmy się niebieskim szlakiem wzdłuż drogi, by po około 2 km zejść w las i dojść do Muzeum Obrony Wybrzeża (niestety z braku czasu tylko przeszliśmy obok). W tym miejscu niebieski łączy się z zielonym i przez jakiś czas idą razem, mijamy super drzewa, wydmy w środku lasu itd., no bajka (ogólnie cały las jest tu bardzo piękny).












Po pewnym czasie szlaki się rozchodzą i zdradzamy niebieski na rzecz zielonego, by nieco sobie trasę skrócić i dojść na Szwedzką Górę. Po męczącym podejściu, bo w sypkim piachu i momentami po dość stromym stoku docieramy na szczyt, gdzie mamy okazję zobaczyć punkt prowadzenia ognia oraz starą przerdzewiałą już latarnię morską. Trzeba przyznać, że widok z Szwedzkiej Góry jest naprawdę piękny. Jesteśmy wysoko nad plażą, pod nami morze i las. Widok zapierający dech w piersiach. I powiem wam, że naprawdę dzięki takim miejscom zaczynam lubić morze ;) Po kilku obowiązkowych zdjęciach cofamy się kawałek, znów wchodzimy na niebieski i już nim wędrujemy dalej.





























Dalsza wędrówka upłynęła pod znakiem szukania miejsca na biwak. Z początku chcieliśmy jeszcze zobaczyć kilka umocnień, ale troszkę mało czasu do zmierzchu zostało, więc padła decyzja, że idziemy spać. No ale najpierw trzeba było znaleźć dobre miejsce pod namiot. Po jakiejś godzinie znaleźliśmy bardzo ładne i równe miejsce pod namiot. Dookoła gałązki szyszki itd., a pośrodku idealny placek z mchem na wielkość namiotu :D


Rozbijamy się i szybkie skitranie w środku, bo raz cieplej, a dwa zaczęło coś kropić i tak mniej lub bardziej kropiło, a później lało do samego rana.

Zanim przejdę do dnia ostatniego raz jeszcze wrócę do lasu. Jest piękny, nie wiem jak wam, czy Ani, ale mi przypomina las z Patagonii, omszony, poskręcany, gęsty, no i sprawia wrażenie mega dzikiego. Jak z bajki jakiejś, czy filmu. A wiecie co jeszcze jest ciekawe? Na tym terenie Lasy Państwowe nie prowadzą gospodarki leśnej, nie tną itd. Gdyby tego było mało, to ten las ma się świetnie, nie gnije, nie umiera, no sam sobie daje radę. A podobno las bez człowieka żyć nie może ;)





Wracając do naszej urodzinowej wędrówki, wczesna pobudka i pakowanie, a śniadanie zgodnie z planem mamy zrobić pod latarnią morską. Jednak zanim do niej doszliśmy zboczyliśmy jeszcze kilkadziesiąt metrów do magazynu amunicji z 1936 r. i po jakichś 30 min doszliśmy pod latarnię. Tu śniadanko (oczywiście latarnia też już była zamknięta dla zwiedzających). Tym razem zrobiliśmy sobie budyń czekoladowy z liofilizowanym bananem (również od specshopu). Popas trwał ponad godzinę, ale nie mieliśmy powodu się spieszyć. Gdy napełnialiśmy brzuchy pod latarnią zjawiło się mnóstwo biegaczy biorących udział w 1 biegu północy. Krótko po ich starcie zwinęliśmy się i ruszyliśmy do naszego głównego celu podczas tego wypadu - fokarium.

Po jakiejś godzinie spokojnej wędrówki i podziwianiu ładnych kamienic, gdzie wszędzie widniały napisy MASZOPERIA, doszliśmy do fokarium.


Fokarium niestety było w remoncie, więc nie mieliśmy okazji zobaczyć wszystkiego (np. podwodnego widoku foczek). Ale 2 baseny były otwarte, a w nich pływało 6 fok. Możliwość ich obserwacji była bardzo, ale to bardzo przyjemna. Foki to bardzo sympatyczne stwory, fakt drapieżniki, więc nie radzę próbować pogłaskać, ale z pyska mega miłe :) A pokaz podczas karmienia jest naprawdę mega. Nie wiem jak ludzie mogą krzywdzić te i inne zwierzęta!!! Pomyślcie sobie, że do dziś niektórzy rybacy tępią  foki, zresztą nie tylko rybacy, ale idiotów nie brakuje w społeczeństwie i potrafią zabić od tak dla .............. w sumie nie wiem czego, bo nikt normalny tego nie pojmie.

Podczas karmienia można się dowiedzieć wielu ciekawych spraw dotyczących życia fok, o tym co jedzą, czy jak się zachowują w różnych okresach, można poznać też cele tej placówki badawczej itd. Naprawdę warto przyjechać do fokarium. Koszt to zaledwie 5 zł + 1 zł za wejście do muzeum, czyli grosze, a w ten sposób pomagamy chronić foki i mamy okazje podziwiać je z bliska ;) Odwiedzać je możemy cały rok i polecamy - tak jak zrobiliśmy to my - uderzyć do nich poza sezonem, gdyż jest mniej ludzi, a i temperatury bardziej focze ;)













My oczywiście odwiedziliśmy również muzeum, gdzie pokazane są eksponaty wykonane z foczej skóry, czy to jak kiedyś polowało się na foki, no i jak wygląda walka z odbudowywaniem ich populacji w Bałtyku.
W fokarium spędziliśmy w sumie z 2, może nawet i 3 godziny podziwiając foki. Dosłownie, człowiek stoi i patrzy jak te - jak to mój kumpel mówi "wodne pieseły" - sobie pływają. Była też foka smutna, która dostała imię Kątówka/Narożnikowiec, ale ona to materiał na osobnego posta.
















Takie rzeczy wyławiane są z basenów!!!


idiotów nie brakuje!!!

Krysia i Rychu zawsze z nami w podróży ;)

Trochę po 12 opuściliśmy fokarium, by udać się na dworzec, gdzie nasza przygoda skończyła się po pokonaniu około 50 km z buta. No dobra, jeszcze na dworcu w Gdyni ludzie dziwnie na nas patrzyli, kiedy na peronie gotowaliśmy obiad - no ale ja naprawdę nie wiem co w tym dziwnego ;)
I tak też zakończyła się nasza podróż urodzinowa ;) Więc dziś na tyle, a filmik już niedługo :)

I JESZCZE RAZ WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO KOCHANIE!!!!!









Komentarze

  1. Zdjęcia pierwsza klasa jak i filmik, dla koleżanki 100 lat !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki - staramy się robić jak najlepiej naszą robotę :)
      przekaże Ani ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Góry Bucegi i ich tajemnice

 M imo sporego opóźnienia przez zabawy w offroad zwykłym SUVem, dotarliśmy w góry Bucegi. Piękne pasmo, skrywające wiele tajemnic i ciekawostek. Według niektórych badaczy tereny te zamieszkiwała nieznana cywilizacja i to podobno jeszcze ta sprzed wielkiego potopu - Atlantydzi, a może kosmici? Tego jeszcze nikt nie wyjaśnił. Ale jedno jest pewne, według wielu publikacji góry te coś kryją, coś co jest silnie pilnowane przez rząd rumuński, amerykański i Watykan!  W góry dotarliśmy późnym popołudniem, więc nie tracąc czasu, błyskawicznie ruszyliśmy w teren, by zobaczyć sfinksa i nie tylko. Od parkingu towarzyszył nam bardzo sympatyczny psiak, mały kundelek, bał się i nie dał się pogłaskać, ale dzielnie szedł cały czas obok nas. Góry Bucegi są piękne, skały, łąki, sporadyczny śnieg i silny wiatr towarzyszą nam cały czas, aż do samej skały, która nosi nazwę sfinks. Skała faktycznie przypomina pod pewnym kątem sfinksa. Ale ciekawsza jest teoria, skąd ten kształt. Jest bowiem pewna grupa ludzi

Kontakt

Jeśli macie jakieś pytania czy cokolwiek innego piszcie na: konradbusza@gmail.com Gdzie moje złoto?!

Blahol BIG ONE nerka idealna?

 D ziś mała recenzja, a może i bardziej opis produktu polskiej manufaktury kurierskiej, bo chyba tak można mówić o firmie BLAHOL . Nerka Big One to najlepsza tego typu torba do jazdy rowerem, której używałem. Służy mi w mieście, na wycieczkach i służyła w trakcie pracy, gdy jeszcze jeździłem jako kurier rowerowy. Warto wspomnieć, że nie jest to zwykła mała nerka na EDC itd. To nerka olbrzymia, można rzec, że wątroba. Długo szukałem czegoś na tyle dużego, by zmieścić: książkę, dokumenty, pompkę, jakieś klucze/narzędzia, coś do jedzenia i doczepić hamak podczas krótkich wycieczek rowerowych, opcjonalnie miała też służyć do przewożenia aparatu razem z obiektywem 70-200! Szukałem, szukałem i znalazłem w ofercie firmy BLAHOL. Nerka BIG ONE daje radę w każdej powierzonej jej misji. Można wygodnie przewieźć cały podręczny majdan czy to nad tyłkiem, czy przekątnie na klacie niczym kołczan prawilności.  Napisałem do Blahola z kilkoma pytaniami - super kontakt, rozwiane wszelkie wątpliwości i